czwartek, 30 kwietnia 2009

Borys Pasternak "Doktor Żywago"

Borys Pasternak „Doktor Żywago” (1958)

Książkę tę powinni przeczytać wszyscy, którzy chcą (i którym wydaje się, że wiedzą jak) zmieniać świat. Bowiem „Doktor Żywago” odpowiada jasno: świat można naprawić w jeden tylko sposób – żyć najlepiej jak się potrafi, z pokorą podejmować codzienny trud drobnych i bezimiennych, heroicznych czynów. Większość ludzi pragnie organizować życie na nowo, budować od nowa świat, wywracać wszystko do góry nogami i „przygotowywać do życia” siebie, a szczególnie innych – a to dlatego, że zwyczajnie nie potrafią żyć w zgodzie ze światem. Poniższe zdanie powinno wisieć w każdej instytucji kultury, w każdej pracowni, czy gabinecie tzw. pracownika kultury:
„Obojgu było jednakowo niemiłe wszystko, co jest fatalnie typowe we współczesnym człowieku, jego wyuczony entuzjazm, krzykliwa wzniosłość i owa śmiertelna przyziemność, którą tak starannie rozprzestrzeniają niezliczeni pracownicy nauki i sztuki po to, by geniusz nadal pozostawał wielką rzadkością”.

Historia Jurija Andriejewicza jest tyle historyczna, co i naturalna; stanowi jednocześnie uniwersalną biografię człowieka uwikłanego w historię, jak i całkiem osobistą opowieść o wrażliwym mężczyźnie stającym wobec zagadki życia i świata.
Historia to zgiełk ludzkich głosów, potężniejących w coraz bardziej nieludzką falę dekretów wojennych, ustaw i praw, które niszczą naturalny cykl życia. Ten zgiełk obejmuje zarówno intymne szepty, jak i gromkie przemówienia, czy natchnione, pełne ognia monologi doktora i jego przyjaciół. Większość wydarzeń, które dzieją się w powieści, poznajemy za pośrednictwem tego zgiełkliwego chóru, plotek, anegdotek i opowieści, które ludzie przekazują sobie z ust do ust. Szepty w pokoju śmiertelnie chorej, filozoficzne dialogi i pełne kolorytu plotkarskie rozmowy Rosjan splatają się w barwną tkaninę tej opowieści. Pogłosy wielkiej eksplozji.
Ale poniżej nurtu historii płynie głębinowy nurt natury i ducha, ujawniający się w naszym życiu za pośrednictwem symbolu. Tajemniczego znaku, który odnosi się do tego czegoś, co zniknęło, do tego czegoś, co jest niewidzialne, do tego czegoś, co znika w momencie, kiedy chcemy to coś uchwycić, a co wiąże się z samą materią ducha i rzeczywistości. Czasem jest to rozbłysk na szybie okiennej, czasem poszum kołyszących się drzew w lesie, a czasem czyjeś zamyślone spojrzenie. W życiu doktora Żywagi takimi symbolami są ludzie, których spotyka na swojej drodze: Lara, głuchoniemy chłopak w pociągu, Strielnikow. Obcy ludzie stają się kamieniami milowymi na drodze życia, albo tajemną siłą sprawczą, wysłannikami losu. Jak pisze Żywago w swoich notatkach:
„Może w każdym życiorysie obok działających w nim osób musi uczestniczyć nieznana, tajemnicza siła, postać niemal symboliczna, która przybywa na pomoc nie wzywana, a w moim życiu rolę tej dobroczynnej, ukrytej sprężyny gra mój brat Jewgraf”.

A odpowiedź na te wszystkie sygnały? Zawsze powinna być inna, zawsze niespodziewana:
„To dobrze, kiedy człowiek zawodzi nasze oczekiwania, kiedy nie odpowiada z góry powziętym wyobrażeniom. Typowość to koniec człowieka, to wyrok na niego. Jeżeli nie da się go podciągnąć pod żaden wzorzec, jeżeli nie jest typowy, to znaczy, że spełnia przynajmniej połowę wymagań, jakie się stawia człowiekowi. Jest panem samego siebie, zdobył już szczyptę nieśmiertelności”.


* * *

środa, 29 kwietnia 2009

Melancholia wiosny





Melancholia to walka umysłu z wszechobecną stratą,
poszukiwanie "obiektu utraconego",
zakreślanie granic miejsca, które zostało odebrane, utracone.

Na tym rogu ulic się wychowałem:
skrzyżowanie ul. Szwedzkiej z ul. Strzelecką, Praga Północ.
Obecna Praga to inne miejsce, zaludnione przez młodociany "napływ",
który nigdy nie widział i nawet nie przeczuwa prawdziwej Pragi,
tej, która została mi odebrana przez czas.

Moja Matka dorastała w Porcie Praskim,
w jednym z dwóch ostatnich klanów piaskarzy warszawskich
(jedni nazywali się Zyzikowie, a drudzy - Lidtke)
Ale o tym przy innej okazji.

* * *

wtorek, 28 kwietnia 2009

E. Wnuk-Lipiński "Wir pamięci"

Edmund Wnuk-Lipiński „Wir pamięci” (1979)

Pierwsza część trylogii o Apostezjonie jest całkiem inna w duchu, niż część trzecia („Mord założycielski”). Łatwo by nawet wysnuć stąd refleskę o różnicy w mentalności lat 70. i 80. Z takiego porównania wynikłoby, że lata 70. to jeszcze epoka heroicznej, czy niewinnej, nowoczesności, gdy tymczasem lata 80. to już rozczarowana i doświadczona po-nowoczesność. Futurystyczna dekoracja ukazuje się nam w pełni swej wspaniałości i doskonałości – wynalazki techniczne (bezgłośne ekwiparty, psychotropy, dystrybutory żywności) czynią życie łatwiejszym i wygodniejszym, pozbawionym egzystencjalnych trosk, a społeczeństwo funkcjonuje (pozornie) bez zarzutu, poddane śmiałym planom specjalistów od nauk ścisłych i społecznych. Rzeczywiastość jeszcze się nie rozpadła, jej barwna nowoczesna fasada wciąż stanowi niewzruszony monolit. Jedynie gdzies pod spodem, w strefie cienia ukrywają się i rozwijają inne wersje wydarzeń, inne alternatywne rozwiązania. Dlatego też w fabule „Wir pamięci” przypomina paranoiczne książki P.K. Dicka. W tej powieści autor znacznie więcej miejsca poświęca psychologii jednostki, wewnętrznym podróżom bohaterów, różnicom w ich charakterach, przemianom i reakcjom psychicznym.
A jednocześnie to społeczeństwo naprawdę działa w opraciu o ówcześnie znane metody socjotechniczne oraz wytyczne planistów i urbanistów, antropologów i socjologów. Widać, że autor rzeczywiście chciał dowieść użyteczność socjologii dla rozwoju ludzkości (służby specjalne Apostezjonu posługują się takimi pojęciami, jak: „budżet czasowy”, „matryca genetyczna”, albo „socjogram”). A jednak naprzeciw pragmatystom stają temporyści – subkultura ludzi zauroczonych nie-nowoczesną, nie-ekonomiczną i nie-funkcjonalną przeszłością. Temporyści przypominają nieco hippisów z ich negacją praktycznych wartości, dążeniem do zakładania zamkniętych wspónot i poszukiwaniem dróg „głębokiej wymiany międzyludzkiej”. Co prawda temporyści noszą szare garnitury, podczas gdy reszta Apostezjończyków ubiera się w kolorowe kombinezony i tuniki...
Powtarza się natomiast mechanizm narracyjny – tutaj także fabuła jest pretekstem do rozważań i dywagacji (ktoś będzie musiał kiedyś przeanalizować tę pretekstualność fabuły... czy w tym mechanizmie nie kryje się jednak jakiś głębszy sens?). Bardziej jednak niż esej filozoficzny jest to rodzaj moralnego podręcznika przetrwania w świecie, w którym granice człowieczeństwa ulegają rozmyciu. W tym coraz bardziej niepewnym świecie (fasada już wygina się i zaraz pęknie) rozgrywa się walka o zachowanie człowieczeństwa. I wiele wskazuje na to, że rdzeniem owego człowieczeństwa jest właśnie walka. Dynamika i ekspresja istnienia.

* * *

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

E. Wnuk-Lipiński "Mord założycielski"


Edmund Wnuk-Lipiński „Mord założycielski”
(1986-1987, wyd. 1989)

Książka prawdziwie fantastyczna. W sensie treści i formy, czy może raczej wątku i osnowy. Tak sama fabuła, jak i cała dekoracja, noszą na sobie specyficzny rys epoki, lat 80. XX w., kryzysu nowoczesności. Jakby socrealistyczny William Gibson z lekką paranoją polityczną; nad całą powieścią unosi się nastrój szaleńczej nostalgii opakowanej w krzykliwą tandetę.
W tej krótkiej książce o sensacyjnej fabule, autorowi udaje się pokazać przekrój przez całą strukturę społeczną. Brzmi to nieciekawie, ale bynajmniej nie są to suche opisy z podręcznika. Autor stosuje zasadę naturalistyczną: zobaczyć świat oczami bohatera – sportowca, super-zawodnika, członka służb specjalnych, żulicy wyjętej spod prawa itede. I tak ukazane jest od wewnątrz całe społeczeństwo wyspy Apostezjon z roku 2044, wszystkie „klasy” – pokorni, lovittci i temporyści (trwacze) - oraz władcy – specjaliści i siły tebeków. Mamy nawet sugestię, dotyczącą przyczyn tego stanu rzeczy – czy wyspa nie jest jakąś kolonią ocalałą z epidemii aids, które pobrzmiewa w przekleństwach, jak diabelskie zło?
Mimo, czy raczej obok założeń szacownego autora, wartości historycznej tej powieści, przekazuje ona przede wszystkim obraz mentalności lat 80. XX wieku. Szczególnie w tych momentach, które dla ówczesnego czytelnika i autora były „przezroczyste”, „neutralne”. Takie wyrażenia, jak „duperele”, „złoją nam tyłki”, „panie władzo” najlepiej o tym świadczą. Ciekawe, jak wygląda świat wyobrażony z lat 80. Przede wszystkim, wszystko się psuje, albo może raczej – nie działa tak, jak trzeba. Uniformizacja, homogenizacja i technicyzacja prowadzą do świata nieczułego, zimnego i popsutego, pewnie też zaśmieconego, choć o tym się nie wspomina. Psują się wideocomy, ekwiparty, słowaki i dystrybutory żywności – przedmioty nowoczesnej codzienności. Ważną kategorią tej rzeczywistość jest nietrwałość i jednorazowość. Najlepiej wyrażają ją kombinezony, jednorazowe ubrania o narzuconych krojach. Ten świat jest stworzony z papki i idzie na przemiał. Największym, zagrożeniem fizycznym, najgroźniejszą bronią jest działko udarowe, które dosłownie mieli wszystko na proszek, włącznie z umysłami.
Jednocześnie jest to świat zdziczałych emocji – po drugiej stronie stoją lovittci: wyrzutki, margines tego społeczeństwa, który reprezentuje zdziczałą różnorodność, zwierzęcość i spontaniczność. A jak ona wygląda? Żądze, nałogi i mechaniczny seks (za przydziały), albo chciwość (Szczotka zdradza Wargacza z takiej właśnie tępej chciwości), albo przemoc. Warto wspomnieć, że sceny przemocy i walki są wyjątkowo dokładnie opisane, nawet jeśli nieco sztuczne (w dawnym stylu, westernów i filmów wojennych).
Jednak fabułą rządzą okrutnie logiczne posunięcia taktyki walki miejskiej – w kluczowej scenie bohaterowie poruszają całymi oddziałami, jak pionkami na szachownicy. To polityczne myślenie jest charakterystyczne dla epoki. Struktury społeczne, globalne przemiany. Co zrobić, jeśli struktura staje się nie coraz bardziej sztywna, ale coraz bardziej elastyczna? To chyba chciał pokazać Wnuk-Lipiński, kiedy opowiadał, jak z chaosu po rozpadzie porządku, wyłania się nowy porządek, którym rządzą coraz lepiej przystosowane jednostki, jeszcze więksi oportuniści.

* * *