czwartek, 28 stycznia 2010

Mike Davis "Planeta slumsów"


Planeta paradoksów

Tak jak dawniej w komunałach, tak teraz grzęźniemy w paradoksach. Nasze życie miota się między biegunami o zmiennej wartości. Dobro może być nieuświadomionym złem, zło okazuje się w pewnych szczególnych okolicznościach dobrem, wszystkim rządzi PRZYSTOSOWANIE. Nawet nie płynność zasad czy form, ale elastyczność – istoty i tendencje dostosowują się do siebie, lgną i przylegają do siebie. Wykształcają się.
Doskonale widać to na przykładzie „Planety slumsów” Mike’a Davisa. Książka opisuje biedne, nielegalne dzielnice wielkich metropolii. Z szokujących przykładów i z przytłaczających statystyk wyłania się obraz gigantycznych, przeludnionych molochów, w których miliony ludzi żyje w nieludzkich warunkach. Tym dziwnym światem rządzą paradoksy.

Bogaci cierpią z powodu wiecznego niedosytu, a biedni z nadmiaru bogactw naturalnych, których nie potrafią wykorzystać. Wielkie miasta są biedne, bo „wieś” (jej utrzymanie) pochłania kapitał. W miastach nie ma pracy. W efekcie obserwuje się powrót pracy ręcznej, każde zajęcie dzielone między kilka osób, aby każdy mógł zarobić. Nędzarze są drobnymi przedsiębiorcami, którzy walczą z konkurencją, zamiast pomagać sobie nawzajem. Bogacze łączą się w zamknięte społeczności. Najgorsze klitki w slumsach są bardzo drogie, bo ceny ustala mafia. Wielkie miasta są nielegalne. Nikt naprawdę nie wie, co tam się dzieje. „Trzeci” świat, Ameryka Płd., Afryka i Azja, jest piękny tylko na pocztówkach i na zdjęciach turystów – w rzeczywistości jest brudny, zaniedbany, rozpolitykowany skorumpowany, wyniszczony wyzyskiem i fanatyzmem. Davis, jako przedstawiciel Nowej Lewicy, obarcza winą głównie Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wielkie korporacje, neoliberalny kapitalizm i organizacje przestępcze.

Jednak w dzisiejszych czasach nikt nie jest bez winy. Nie będzie zbawionych, kiedy w tych milionowych slumsach, miastach nędzy narodzi się nowy Zbawiciel – ekstremistyczny, fanatyczny terrorysta. A z nim nowa cywilizacja, nowy człowiek. Nowe, potworne piękno.


Mike Davis: "Planeta slumsów". Książka i Prasa, Warszawa 2009.

* * *

sobota, 23 stycznia 2010

Słowo - element twórczy, 23.01.10


Mieszane uczucia to najlepsze i najtrafniejsze wyrażenie, które określa moje doznania nie tylko z tego wieczora, ale z całej mojej teraźniejszości.
W suterenie Moniki, w popielato-miodowym półmroku zebrało się jak zwykle (dla mnie to już 3 wieczór) artystowskie środowisko dziwaków, neurotyków i pijaków. Osobiście trudno było mi nawiązać kontakt z kimkolwiek - kompletnie inna płaszczyzna doświadczeń, potrzeb i dążeń. Zastosowałem strategię mimikry i przylepiając do twarzy pół-uśmiech, usiłowałem wtopić się w podpity tłumek, nie angażując się zbytnio w żadną relację.
Koncert nie udał się tak, jak nasze najlepsze gigi. Każdy miał własne nagłośnienie, więc graliśmy jakby obok siebie - co było słychać. Jednak duet dwóch saksofonów (Faja podłączył się z ciemnego rogu) miał wspaniałe momenty. Jak również dialog saksofonu z klawiszami był dość ciekawy. Daliśmy próbkę naszych zdolności, niestety, w tym dość marnym nagłośnieniu, powstałe struktury muzyczne po prostu nie miały głębi. Nasze dźwięki rozchodziły się w różnych kierunkach, co w sumie jest bardzo dobrym objawem, jednak dla publiczności było pewnie mało ciekawe. W sumie momentami udawało nam się zrealizować zasadę Ornette'a Colemana mówiącą, że "każdy muzyk w zespole powinien grać w opozycji do pozostałych".
Opowiadanie "Enneada" Tymoteusza Onyszkiewicza było dość ciekawe, jeśli ktoś poważa tak rodzaj sztuki - z założenia metafizycznej i symbolicznej. Dla osób postronnych i laików jest to co najwyżej dość barokowa fabularyzacja egipskich mitów. Dla wtajemniczonych, opisana dość linearną narracją historia powstania dziewięciu egipskich "bóstw-założycieli". O ile zrozumiałem, to proces wyłaniania się z chaosu sprzecznych tendencji - jednostkowej, auto-kreatywnej świadomości, której siła pozostaje jednak głównie w potencjalności. Co do szczegółów, nie jestem pewien, bo ciągle ktoś mi brzęczał do ucha i nie mogłem się skupić.
Filmy, jak to filmy, wyrafinowana animacja i dość cienka fabuła. W sam raz na taki nieformalny pokaz. Animacje Alka Wasilewskiego są tutaj: http://werehouse.net/
Co do samej imprezy, wspominam ją jak przez mgłę. Siedzieliśmy do rana, wsiąkałem coraz bardziej, brakowało mi punktu oparcia, od którego mógłbym się odbić. Granatowo-szara magma zgęstniałego powietrza, oblana żółtawym woskiem. Nad ranem świadomość rozpłynęła się w pastelowych smugach czasu, w gęstniejącej, stężałej krwi.

* * *

Ulyssess "Seen" & Winsor McCay



Ulyssess "Seen" (Comic)

* * *
headings by Winsor McCay
(1867-1934)

* * *

czwartek, 21 stycznia 2010

Zagubiony bagaż

Trwają przygotowania. Mistyka i technika.
W międzyczasie rozsnuwa się zimowy, biały szum.
Świat szmerze pod pokrywą lodu,
zgiełk życia dobiega stłumiony spod zasp śniegu.
Dusza wybiera się w oniryczne podróże wewnętrzne:

* * *

Zagubiony bagaż

Przemierzam ruiny ogromnego, nieczynnego stadionu. Długie korytarze, tunele, małe, ukryte placyki, trybuny ze zdewastowanymi ławkami. Schody, opuszczone pomieszczenia, betonowy labirynt. Kałuże, białe zacieki, trawa w szczelinach, podarte papiery, potłuczone szkło, zardzewiały metal.
Na ścianach powiewają stare, zdarte plakaty zapowiadające trasę koncertową koleżanki, A.C.
W ruinach zbierają się ludzie. Dziwni, podejrzani tubylcy ruin, obszarpane plemiona miejskie. Nie wiem, na co czekają, ale wszyscy zwracają wzrok ku niebu, albo w stronę stadionu, czy areny. Wychodzi słońce. Tłum gęstnieje. Opuszczam to miejsce w niejakim pośpiechu.
Po niewiadomym czasie, zagubionym w zmętniałej przestrzeni, znajduję się na peryferiach jakiegoś miasta. Wiem, że to Petersburg, choć nigdy tam nie byłem, ani nawet nie wiem, jak wygląda. Błądzę wśród wiaduktów i obwodnic, autostrad, w końcu trafiam na ulicę, wznoszącą się na zalesione wzgórze. Za nim jest dworzec kolejowy. Muszę tam dotrzeć, żeby odzyskać zagubiony bagaż.

"Boska komedia" na odwrót - nie poznaję niczego, nie mam przewodnika, nie eksploruję zatłoczonych zaświatów. Nie zdobywam na koniec żadnej mądrości. Przemierzam jedynie opuszczone przestrzeni niczyje. Płonna wędrówka za utraconym bagażem. Niedokończona podróż. Wszystko urywa się w pół drogi, w pół słowa.
Staję się.

* * *

czwartek, 14 stycznia 2010

Juli Zeh "Instynkt gry"


Jedna z najważniejszych (jeśli nie najważniejsza) powieści początku XXI w., przywraca wiarę w literaturę jako pierwszą i ostatnią instancję sądów etycznych, które nie budują dyskursów i nie kryją w sobie zarodków totalitarnych światopoglądów.
Juli Zeh pisze niezwykłym sugestywnym językiem sarkastycznych, paradoksalnych skojarzeń, buduje metafory cyniczne i ścisłe, jak cięcia skalpelem, albo jak beznamiętne, naukowe obserwacje zwierząt laboratoryjnych, poddanych okrutnym eksperymentom. Powieść odmalowuje środowisko elitarnego liceum im. Blocha w Bonn. W tym zamkniętym, małym świecie, jak w soczewce, zjawia się obraz naszej teraźniejszości, a także najbliższej przyszłości – zabieg znany z „Niepokojów wychowanka Torlessa” Roberta Musila, do którego autorka wyraźnie nawiązuje.
Na tle licealnego życia rozgrywa się historia dziwnego trójkąta. Nauczyciel, Polak Szymon Smutek zaprzyjaźnia się z niezwykłą, wyalienowaną uczennicą, Adą. W tym samym czasie w liceum pojawia się niebezpiecznie inteligentny, egocentryczny i amoralny chłopak o niejasnym pochodzeniu, Alev Al-Khamir. Razem z Adą tworzą parę abnegatów, lubujących się w zbijaniu z tropu nauczycieli i sprowadzaniu każdej wartości do zera. Ponieważ Smutek ze swoim tragicznym losem (jest biednym nauczycielem z Polski, który uciekł przed komunistycznymi represjami) pozostaje jedynym godnym nich przeciwnikiem (najbardziej „autentyczny” nauczyciel historii, Hoff, popełnia samobójstwo, skacząc z dachu, prostu pod nogi Ady), Alev rozsnuwa cały intrygę, aby wykorzystując Adę, szantażować Smutka.
Przemoc psychiczna i filozofia nietscheańska, miłość i molestowanie seksualne, abnegacja i nieszczęście składają się na tragedię, w której bohaterom przypada rola marionetek albo katatoników, poddawanych psychicznym elektrowstrząsom. Coraz mocniejsze uderzenia rzeczywistości wywołują coraz większe znieczulenie i rozpad psychiki. Emocje odpływają coraz bardziej wgłąb rozbitych, rozwarstwionych jednostek.
Mimo iż powieść opisuje tak skomplikowaną sytuację, w iście sędziowski, prokuratorski sposób stawia jasny wyrok na naszą współczesność: kiedy zanika jednoznaczny podział na dobro i zło, ludziom pozostaje tylko jedno: instynkt gry. Przymus gry obejmuje przestrzeganie i łamanie reguł, przewidywanie ruchów i strategii, a na koniec pozostawia jednoznaczny podział na wygranych i przegranych. Zasada moralnej nieoznaczoności. Powieść przypomina utwory R. Musila (do których świadomie i wyraźnie się odnosi); jest znacznie bardziej wyważona, niż „wściekłe” utwory Elfriede Jelinek; jest znacznie głębsza i humanitarna, niż prostacka czasem literatura Michela Houllebecqa. Głęboka i ważna lektura, pełna emocji i intelektualnych objawień.

Juli Zeh "Instynkt gry", WAB 2007.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

SCN&TSD@Saturator, 09.01.2010


Świetny koncert.
Zaskakująco dobre Two Stupid Dogz: barokowy noise a la John Zorn i dziki wokal Szupli (tak, tak! byłem pod wrażeniem ;) A potem Street City Nomads, żywiołowi, uwielbiani, weseli i gniewni. Duet, który ma chyba największą szansę stać się głosem, jeśli nie pokolenia, to na pewno mojego/naszego środowiska. I bardzo dobra muzyka: ostra gitara i mocne bity. "Powrót techno", jak powiedział kolega, "acid punk", jak nazywa to sam Karol.
Tańczyliśmy, bawiliśmy, zamyśliliśmy się. Momentami prawdziwy trans.

http://www.myspace.com/streetcitynomads
http://www.myspace.com/twostupiddogz

* * *

środa, 6 stycznia 2010

China Mieville "Żelazna Rada"


China Miéville „Żelazna Rada”
(2004, tłum. pol. Tomasz Bieroń 2009)

Bodaj najlepsza z przetłumaczonych dotąd powieści tego angielskiego autora. Niezwykły, mroczny i pociągający świat Nowego Crobuzon tutaj, w tej książce został opisany z poetycką intensywnością. Ogromne, przytłaczające miasto pojawia się zaledwie dygresyjnie, i może właśnie dlatego jeszcze bardziej rozbudza wyobraźnię. Wszystkie rasy – ludzie, vodyanoi, khepri, ludzie-kaktusy – pojawiają się w sposób tak naturalny, że nagle czujemy się zadomowieni w tym dziwnym świecie o innym kalendarzu, innej kosmologii, innej fizyce i biologii.
Z totalitarnego miasta Nowe Crobuzon, miasta, które wykorzystuje „taumaturgię” i archaiczną technikę do kontrolowania swoich obywateli, wyrusza ekspedycja, która ma wybudować linię kolejową przez cały niezmierzony kontynent. Robotnikami w większości są prze-tworzeni, nieszczęśni przestępcy, którzy w ramach kary zostali potwornie okaleczeni genetycznymi i technologicznymi modyfikacjami ciała (ludzie połączeni z maszynami parowymi albo oszpeceni dodatkowymi organami). A jednak pracownicy buntują się, porywają pociąg i zaczynają szaloną wędrówkę przez niezbadany kontynent jako Żelazna Rada, pociąg wyzwolonych. Jednocześnie w Nowym Crobuzon wybucha rewolta przeciw metafizycznemu terrorowi milicji, skupionej wokół Szpikulca i Dworca Perdido, dwóch gigantycznych meta-budowli...
Wyobraźnia Miéville’a sprzeciwia się fizyce i biologii z fascynującą, czasem spotworniałą intensywnością godną literatury transgresji. Jednocześnie autorowi udaje się osiągnąć modernistyczną „wzniosłość”, poetycką kategorię estetyczną sprzeciwiającą się drobnomieszczańskiemu realizmowi. Groza, niezwykłość i wspaniałość wypływają z tych przerażających i zmysłowych obrazów, składając się na rewolucyjny monumentalizm, gniewność i buntowniczość tej wizji alternatywnej rzeczywistości. Wspaniała lektura.


Część Ósma: Przetworzenie, Rozdział Dwudziesty dziewiąty:
„Z resztek drewnianych podłóg, świadków czasów, kiedy ten dziedziniec był zamkniętym budynkiem, wyrastały cyklopowe mury, przy których czuli się jak kukiełki. Cała ich powierzchnia była pokryta spiralami. Rosnąca do góry gęstwina, wysoka jak baldachim. Niektóre helisy były zawikłane i splątane jak kępa jeżyn, inne podobne do najprostszych wzorów na muszli ślimaka. Tysiące. Owoc wielomiesięcznego trudu. Cutter wypuścił powietrze z płuc. Od samej góry ściany schodziła jedna czarna linia, przez las piktogramów. Spirala wskazująca to miejsce.
(...)
Spiral Jacobs wibrował, a wraz z nim powietrze wokół niego. Setki kształtów zaczęły się wypowijać z nicości. Cutter zobaczył mleczną plamę, kataraktę, która zbryliła się perystaltycznymi ruchami i przybrała postać upiornego trojnożnego stołka kuchennego, który wisiał nad czołem Jacobsa. Obok unosił się niespotykanie duży owad, kwiat, garnek, dłoń, świeczka, lampa – wszystkie zjawieńce, które straszyły nowe Crobuzon.
Wyglądały na niedogotowane, niedokończone i bezbarwne, Kiedy Cutter podszedł bliżej, zaczęły się obracać i nawzajem okrążać – niemożliwie skomplikowana interpretacja bezgłośnych spiralnych dróg. Nie zderzały się ze sobą i nie stykały, kręciły piruety wokół głowy Spiral Jacobsa. Wir zwykłych rzeczy, spotworniała codzienność.”

linki:
http://www.depauw.edu/sfs/interviews/mievilleinterview.htm
http://crookedtimber.org/category/mieville-seminar/
http://www.nplusonemag.com/fantasy-remade-china-mi-villes-new-crobuzon-novels

* * *

Kurt Vonnegut "Śniadanie mistrzów"


Kurt Vonnegut „Śniadanie mistrzów albo żegnaj, czarny poniedziałku!”

(wyd. 1973, tłum. pol. Lech Jęczmyk 1977)

Pożegnajcie złudzenia. Witajcie w rzeczywistości. Oto książka, która jest jednym wielkim znakiem zapytania. Działa jak substancja psychodeliczna: sprawia, że człowiek czuje się oddzielony od całego świata szklaną szybą, soczewką, która oddala od całego życia, kwestionuje każdą wiedzę. Jej perspektywa jest odległa, jak w książkach Wittgensteina, jej spojrzenie chłodne, jak w dramatach Becketta, jej bezkompromisowość przypomina pisarstwo Burroughsa. Kolejna lektura zmieniająca świadomość.
Oderwane akapity, beznamiętne opowieści, przypominające instrukcje obsługi świata dla nadwrażliwych kosmitów, do tego rysunki będące jakąś przewrotna parodią infantylnych rysuneczków z „Małego księcia” Saint-Exupery'ego. Cała książka jest zresztą dość okrutną drwiną z tamtej infantylnej książeczki.
Od tej powieści zaczyna się nowoczesna literatura D. Couplanda, W. Gibsona, czy Ch. Palahniuka. Książka, która zawiera w sobie tysiące innych książek, odbijających świat w coraz mniejszych fragmentach, jak lustra odbijające lustra, które odbijają lustra.

Rozdział 23:
„Dwayne Hoover czytał dalej: »Jest Pan otoczony kochającymi maszynami i nienawidzącymi maszynami, chciwymi maszynami i hojnymi maszynami, odważnymi maszynami i tchórzliwymi maszynami, prawdomównymi maszynami i kłamliwymi maszynami, wesołymi maszynami i ponurymi maszynami – czytał. – Jedynym ich zadaniem jest prowokować Pana na tysiące możliwych sposobów, żeby Stwórca Wszechświata mógł obserwować Pańskie reakcje. Uczucia i rozumu mają nie więcej niż szafkowy zegar.
Stwórca Wszechświata chciałby obecnie przeprosić nie tylko za kapryśne i natarczywe towarzystwo, na jakie był Pan narażony w czasie trwania eksperymentu, lecz również za brud i smród na samej planecie. Stwórca tak zaprogramował roboty, żeby nadużywały jej przez miliony lat, żeby przypominała trujący, zgliwiały ser, kiedy Pan się tam znajdzie. Postarał się również, żeby była rozpaczliwie zatłoczona, tak programując roboty, by niezależnie od swojej sytuacji życiowej pożądały stosunków płciowych i uwielbiały dzieci ponad wszystko prawie na świecie«”.

I moje ulubione zdanie (Rozdział 21):
„Jego stara przyjaciółka Anonimowość była znowu u jego boku i we dwójkę usiedli obok stolików mojego i Hoovera”.

Polska strona nt. K. Vonneguta:
http://www.vonnegut.art.pl/

* * *

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Apres nous la deluge



(fot. Marcin Fijałkowski)

Stracił dystans.
Powziął plany.
Posiadł nadzieję.

* * *