poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Anty-podróż. Nie-miejsca

Teraz jestem już pewien: samoloty zabijają przestrzeń. Ci, którzy latają samolotami, nie podróżują, ale "zwiedzają", niszcząc piękno i tajemnicę tego świata. Współczesne zaściankowe jet society, które zna Indie, ale nigdy nie widziało Karkonoszy czy południa Francji. Tym większy szacunek dla Paula Theroux, który zjechał pół świata nie korzystając z samolotów, tylko podróżował pociągami i statkami. I chyba taksówką. Taksówką przez Azję.
To dobrze, że teraz rozmawiasz z kimś przez telefon i nie możesz mnie słyszeć. Tak, dobrze, załóż słuchawki, okryj się firmowym kocem i zamknij oczy.
No dobra, wiesz co? Siedzimy obok siebie, patrzymy sobie w twarz, dzielimy ze sobą emocje, powietrze i światło. Ale poza tym, co wiemy o sobie? Jesteśmy jak dwoje pasażerów na sąsiednich  miejscach w ciasnym przedziale klasy ekonomicznej podczas długiej podróży. Musimy być dla siebie mili i wyrozumiali, żeby wytrzymać do końca. Prędzej czy później wylądujemy, dotrzemy do terminala, który będzie tranzytem w naszych podróżach i rozejdziemy się do swoich bramek, gate’ów. Dobrze, że masz teraz słuchawki na uszach.

„Chcę tego”, „chcę tamtego” – cały nasz świat jest zawieszony na tym wątłym słówku. Tymczasem coś się dzieje albo nie, reszta to spekulacje, na których zarabiają prawnicy i psycholodzy. Spece od reklamy mówią nam, czego mamy chcieć, a prawnicy i psycholodzy wytłumaczą nam, dlaczego dzieje się coś, czego nie chcemy.

Na lotnisku. Niebo rozerwało się i zasypało nas deszczem słodyczy. Obżarci, turlamy się i kopulujemy w górach gorzkich cukierków, z gasnącymi iskierkami świadomości w oczach. Mapa miasta: anonimowe przestrzenie, pokoje hotelowe, poczekalnie, parkingi i autostrady otaczają zabytki, martwe ruiny kultur oznaczone piktogramami. A niebo? Niebo okazało się podartym foliowym workiem.

"Tak się robi", "tak się nie robi", "tak się dzieje", "tego się nie da" - to złowieszcze "się" zawsze budziło mój niepokój. Jak to coś wygląda? Wyobrażam sobie jakiegoś gigantycznego, włochatego pająka z mnóstwem oczu i czułek, schowanego gdzieś za rogiem wielkiego budynku, jednym z odnóży popychającego nas do zrobienia tego czy tamtego. Coś, co można zobaczyć na rysunkach Alfreda Kubina.
Ale poza tym jest piękny, ciepły poranek, cały w błękitach, żółciach, zieleniach, beżach i czerwieniach, pachnący jakąś orzeźwiającą obietnicą podróży. Niedługo to wszystko "się" zgnije i wkrótce wyrośnie całkiem nowe i czyste

* * *