Caracas
28.01.12, sobota
Witajcie w prawdziwym życiu, tak właśnie wygląda prawdziwy świat! Beżowe, betonowe lotnisko, ozdobione bilboardami propagandowymi Chaveza. „Młodość, niezależność”. Zamieszanie na lotnisku: policjanci, żołnierze, cinkciarze, taksówkarze, tragarze. A nasze plecaki zostały we Frankfurcie. Przylecą dopiero następnego dnia.
Na zewnątrz fala gorąca. Kręta autostrada, kobiety między samochodami, sprzedają kandyzowane owoce, które trzymają w wielkich pakunkach na głowie. Korek uliczny zdezelowanych samochodów, które jakimś cudem są na chodzie. Popękane, pogięte i pordzewiałe maski, potrzaskane reflektory, obtłuczone błotniki, pordzewiałe koła, potłuczone szyby, ozdobione malunkami, kalkomaniami, wzorami, wykładzinami. Pickupy, jeepy, cadillaki, ewidentnie sprzed kryzysu paliwowego, pomiędzy nimi skutery. Po kilka osób w samych podkoszulkach, na pakach dżipów faceci, ciemne kobiety wyglądają zza otwartych okien, śpiewając do jakiś rzewnych hitów z radia.
Wreszcie pojawia się prawdziwe, właściwe Caracas: deliryczny sen urbanisty z czasów rewolucji przemysłowej, retro-futurystyczna utopia, powoli murszejąca w upływającym czasie. Strzeliste, fantasmagoryczne wieżowce wystają sponad morza slumsów, skomplikowane kubistyczne formy, miedziane wieże i betonowe piramidy, wstęgi autostrad, palmy i szalony wibrujący ruch uliczny.
Taksówkarz krąży ulicami, pokazuje charakterystyczne punkty, aż wreszcie dowozi nas przed hotel, który znajduje się na Avenida Libertador, pomiędzy Av. Sabana, a Av. XX. Adresy zapisuje się tu nie numerami, ale określeniami „pomiędzy rogami ulic”. Caracas wynalazło siatkę topograficzną, która antycypuje teorię społeczeństwa sieciowego – liczą się „punkty węzłowe” rogów ulic, a nie hierarchiczna struktura numerów posesji.
Nasz hotel przypomina „motel miłości”, których jest tu mnóstwo (temperament contra religia katolicka). Wielkie lustro naprzeciw łóżka, drugie duże lustro na suficie nad łóżkiem, erotyczna grafika na ścianie, a w TV 24-godzinny program erotycznym, w którym emitują pornograficzne telenowele. Schodzimy na dół, ale portier nie poleca spacerów po zmierzchu. A zmierzch zapada tu szybko, punkt 18 robi się szaro, a o 20 jest już zmrok. Zmęczeni podróżą, przygodami, emocjami, zmianą czasu i klimatu zasypiamy wpatrzeni w swoje odbicia na suficie. Budzę się w nocy i wyglądam przez okno: anonimowy zaułek, brudne wieżowce, dachy, samochody, zakratowane okna, jacyś ludzie w oddali.
* * *