Nocna wizyta
Nocny wiatr, szelest cykad i
zapach morza wypełniały powietrze. Granatowa ciemność i mleczno-żółte światło
dzieliły między siebie przestrzeń. Strome dachy piętrzyły się pod
rozgwieżdżonym niebem, kręte uliczki prowadziły nad skalisty brzeg morza.
Siedzieli w hałaśliwym i
zatłoczonym barze. Ze względu na ciasnotę mieli wrażenie, że odrapane ściany
zbliżały się do nich. Przez uchylone okiennice widzieli zmierzwione sylwetki
palm na tle ciemnego owalu zatoki. Gorący letni wieczór otulił małe miasteczko
nad morzem.
Claire zerknęła na reklamę przyklejoną
do ściany. Na plakacie młoda kobieta w czarnym berecie oferowała widzowi
szklaneczkę czerwonego napoju. Dubbonet, głosił napis pod spodem. Za butelką
siedział kot. Blondynka w berecie uśmiechała się prowokacyjnie.
Richard palił papierosa, Claire wpatrywała się w tłum. No
proszę, jak gdyby nigdy nic, zimnokrwiści Anglicy siedzieli sobie pośród namiętnych
Francuzów. Trzy lata po „soixante neuf,
année érotique” spędzali wakacje w Saint Raphael na Lazurowym Wybrzeżu.
Wciąż czuć było tutaj swobodną atmosferę lat sześćdziesiątych. A jednocześnie
zza horyzontu wyłaniały się pełne splendoru i blichtru, hedonistyczne
lata siedemdziesiąte.
Jakiś mężczyzna próbował
dodzwonić się gdzieś z telefonu stojącego na kontuarze baru. Krzyczał i
krzyczał do słuchawki.
Nagle jakaś para zatrzymała
się przy ich stoliku. Usiedli na dwóch ostatnich wolnych krzesłach. Nowi
przybysze wyglądali dość niezwykle. Obydwoje milczący, wnikliwie obserwowali tłum,
który zupełnie ich ignorował, jak pod wpływem czaru. On miał krótkie, czarne
włosy, długi nos i pociągłą twarz. Ona była nieco wyższa od niego, na głowie
miała chustkę, a ubrana była w lekki płaszcz. Siedziała sztywno wyprostowana. Wpatrywała
się w jakiś odległy punkt. Z nagła utkwiła spojrzenie w wisiorku Claire.
– Co to jest? – kobieta
wskazała palcem medalion.
– To jest znak zodiaku – odparła
Claire.
– Aha. A co to znaczy? – indagowała
nieznajoma.
– Symbol gwiazdozbioru
Koziorożca.
– Czyli… konstelacja gwiazd na
niebie?
Kobieta uporczywie
przyglądała się medalionowi. Jej towarzysz zachowywał się, jakby zażył jakieś
narkotyki i próbował to ukryć. Starał się zachować obojętną minę, jednak jego
twarz wykrzywiały zabłąkane, szalone grymasy tłumionego śmiechu bądź
przerażenia.
– Jestem Claire – wyciągnęła
rękę.
– George… George ? - mężczyzna
zwrócił się do swej towarzyszki.
– Verra… - przedstawiła się
kobieta.
– Skąd przyjechaliście? – włączył
się Richard.
– Stąd niedaleko. Ale i nie
stąd. Z bliska i z daleka – odrzekł enigmatycznie George.
Vera zachowywała się jeszcze
dziwniej. W zasadzie przez większą część czasu siedziała zapatrzona w
przestrzeń. Wyglądała na zamyśloną albo śmiertelnie znudzoną. Wówczas znienacka
odzywała się z natarczywą dociekliwością.
Rozmowa z nimi była dość osobliwa.
Przyjezdni mówili nieskładnie po angielsku i prawie zupełnie nie znali
francuskiego. Mimo to roztaczali
atmosferę pewnej intymnej zażyłości i wzajemnej, zmysłowej fascynacji. Z
drugiej strony zachowywali się, jakby mieli coś do ukrycia, unosił się wokół
nich nastrój jakiejś niesamowitej, być może groźnej tajemnicy.
W końcu nowi znajomi zaproponowali
im udział w małym przyjęciu. Mogli zabrać ich swoim samochodem niedaleko stąd, za
Le Dramont, koło Agay. Czemu nie? Claire z Richardem nie mieli innych planów.
Zgodzili się.
Udali się do wozu. Liście
drzew szeleściły hipnotyzująco, cienie kołysały się wraz ze światłem latarni
zawieszonych na ścianach domów. Skręcili w ciemny zaułek. Znaleźli się w jednym
z wąskich przesmyków między niewielkimi kamienicami, gdzie trzeba było omijać przymknięte okiennice, sznurki na pranie i skrzynki wystawiane na zaplecza restauracji.
George wskazał im mały plac u
wylotu ulicy. Citroen DS cabriolet stał sam na pustym parkingu nad morzem,
oświetlony blaskiem księżycowego światła, a za nim w granatowej ciemności
srebrzyła się zatoka.
– Idźcie przodem!
Sami skręcili w niewielki
zaułek po prawej. Richard i Claire, chybocząc się na kostce brukowej, poszli w
stronę samochodu. Przechodząc, Richard ujrzał kątem oka nowych znajomych. Vera opierała
się o parapet zamkniętego okna i paliła papierosa. Trzymała go w bardzo nietypowy
sposób. Natomiast George wyjął z kieszeni niewielkie płaskie pudełko, podobne
do papierośnicy, po czym otworzył je we wnętrzu dłoni. Ze środka przedmiotu błysnęło
jasne światło. Mężczyzna wpatrywał się w nie przez chwilę, roześmiał się
dziwnie i schował przedmiot do kieszeni.
Wówczas jego obraz zafalował
i zniknął na chwilę, a jego sylwetkę wypełniła głęboka czerń. To samo stało się
z wyglądem jego towarzyszki. W tej czerni pojawiły się przez moment jakieś
niesamowicie obce, niepojęte kształty. A potem powróciła ich zwykła
powierzchowność. „Dziwne doznania po absyncie”, pomyślał Richard.
Znaleźli się na małym
parkingu otoczonym przez morze.
– Tam jest nasz samochód! –
wskazał George.
Zobaczyli niewielki,
opływowy wóz o czerwonym lśniącym lakierze, Citroen DS cabrio. Mężczyźni zajęli
miejsca z przodu, a kobiety z tyłu. I zaczęła się karkołomna jazda. Wyjechali z
miasteczka, udając się w stronę Le Dramont.
Jechali drogą wzdłuż wybrzeża.
Trasa prowadziła serpentynami pośród skał, zagajników i prywatnych rezydencji. Z
ciemności wyłaniały się niezwykłe kształty drzew i głazów, a dalej morze
wzbierało falami nieogarnionego, bezkresnego żywiołu. Daleko po drugiej stronie
zatoki widoczne były światła innej miejscowości, a wyżej, ponad wzgórzami, miriady
gwiazd. Upajali się ciepłą, krystaliczną atmosferą wieczora.
Niespodziewanie Vera wspięła
się na kanapę i usiadła na oparciu, ze stopami na siedzeniu. Siedziała tak na
klapie bagażnika, podczas kiedy samochód jechał z pełną prędkością. Wiatr
rozwiewał kosmyki włosów wystające spod chustki. Kobieta miała wciąż ten sam obojętny
wyraz twarzy. Następnie podniosła się i stanęła na wyprostowanych nogach na
karoserii samochodu. Stała tak nieruchomo, podczas gdy wóz z pełną prędkością
pokonywał zakręty między zalesionymi wzgórzami. Rozglądała się na boki, jakby
chciała wskoczyć gdzieś na jedno z drzew mijanych w zawrotnym pędzie. W końcu
usiadła z powrotem na klapie bagażnika.
Siedziała, wystawiona na pęd
wiatru, a potem lekko zeskoczyła na dół i wbiła spojrzenie w Claire. Nie mogła
skupić wzroku, niczym pijana.
– Papierosy! Masz papierosy?
Zapaliła. Zapatrzyła się
przed siebie i beznamiętnie objęła Claire ramieniem.
Samochód skręcił z głównej
drogi w lewo, po czym ruszył krętą uliczką w górę, aż zatrzymał się przed
metalową bramą. Brama otworzyła się. Wjechali na dziedziniec i zaparkowali na
żwirowanym podjeździe. Wysiedli z samochodu i poszli w stronę willi. Niewysoka,
choć rozległa rezydencja została wbudowana w zbocze wzgórza nad morzem.
Szli wzdłuż ściany niskiego
domu, aż skręcili za róg. Znaleźli się na niewielkim tarasie. Minęli basen,
obok którego stało kilkoro ludzi. Z lewej majaczyła niska biała fasada o
prostych kątach, z drugiej strony basen, a nad nimi letnie nocne niebo, z gwiazdami
rozsypanymi nad zatoką, która marszczyła się w świetle księżyca. Powierzchnia
basenu była gładka i jak zwierciadło odbijała chłodny blask księżyca.
Zgromadzeni ludzie wyglądali jako porcelanowe lalki otoczone chłodną poświatą. Powiew
wiatru uderzył Claire w twarz i zmierzwił jej włosy. Zakołysała się i
przytrzymała ściany.
Przeszli dalej, aż trafili
na uchylone, szklane drzwi. Wejście zasłaniała kotara. Znaleźli się w
zaciemnionym salonie. Ruszyli dalej. Po wąskich schodach dostali się na piętro.
Szli korytarzem tak wąskim, aż ocierali się o ściany. Drewniana podłoga
skrzypiała pod ich stopami. Mijali zamknięte pokoje. W końcu para znajomych
otworzyła jakieś drzwi. Weszli za nimi. Znaleźli się w kompletnej ciemności.
Claire próbowała oprzeć się
o ścianę, ale jej nie odnalazła. Gdzie był Richard? Nagle straciła orientację w
przestrzeni. W ciemności migotały jedynie barwne strugi światła. Strumyki
świateł wibrowały wokół niej, elektryzując otoczenie. Chciała dotknąć palcami
skóry, ale nie potrafiła w ciemności znaleźć własnej ręki. Obejrzała się, ale
nie dostrzegła swojego ciała, jedynie wiązkę światła. Kiedy spojrzała w górę, promień
ją oślepił. Bezpośrednio pionowo w dół również widziała jedynie oślepiający snop
światła. Kątem oka widziała swój strumień jako smugę drobnych rozbłysków koloru
ciemnego miodu. Została zamknięta w snopie światła!
Absurdalne doznanie
sugerowało, że była jednocześnie nieskończenie długa i cienka. Nie mogła się przewrócić,
ponieważ nie stała. Nie dostała zawrotów głowy, bo nie miała organów. Była
jedynie czystą świadomością. W jakiś sposób przemieszczała się w przestrzeni
kosmicznej. Jakkolwiek to się działo. Kompletną dezorientację wywoływało
wrażenie przebywania jednocześnie w wielu miejscach wzdłuż nieskończenie długiego
promienia światła.
Nie była jednak sama w tej
nieograniczonej przestrzeni. Wokół niej pulsowały podobne smugi światła, w
subtelnej gamie barw. Otaczały ją inne świadomości. Jakaś siła spychała je
wszystkie w jedną stronę. Wszystkie snopy wessał niewidzialny lej. Skupione
razem, barwne wiązki rozbłysków przecinały i przenikały się, jak promienie
laserów, które widziała na filmie. Jej świadomość przemieszczała się z
nieprawdopodobną prędkością i pokonywała niesamowite odległości. Czuła tę dal
jakimś szóstym zmysłem.
I wówczas, zanim zdążyła
zareagować, znalazła się w nieznanym, konkretnym miejscu. Znienacka poczuła
ciężar cielesności. Dotarły do niej czyjeś odległe wspomnienia. Zobaczyła jakiś
stół na tarasie, w tle niewyraźne, falujące kształty, utrzymane w tonacjach
sepii, brązu i karminowej czerwieni. Blat stołu znajdował sie wysoko, na nim
widniało coś, naczynie lub owoc, trudno było jej dokładnie określić. Pojawiła
się czyjaś ręka o niezwykle długich palach. Chwyciła to coś, co wyglądało jak
naczynie lub owoc, i podała jej prosto przed oczy. Claire niezdecydowanie stała
w miejscu, nie wiedząc, jak się zachować.
Wówczas poczuła szarpnięcie za
ramiona, unoszenie w górę i z powrotem znalazła się w strumieniu wibrujących iskier
miodowej barwy. Nieznana siła ciągnęła ją przez niewidzialny lej. W znajomej
ciemności światła rozdzieliły się na osobne wiązki, które wibrując
elektryzowały przestrzeń.
Spróbowała dotknąć swojego
ramienia. Istotnie, włoski na skórze były postawione i sztywne. Wyczuła u
siebie gęsia skórkę. Odwróciła się, pokonała krok, dłonią znalazła klamkę, nacisnęła
ją i otworzyła drzwi. Jeszcze jeden krok i wróciła z powrotem na korytarz.
Znalazła się w półmroku klatki
schodowej. Za nią wyszedł jej mąż, Richard. Starannie zamknął drzwi. Spojrzał
na nią pijanym wzrokiem, jednak z napięciem na twarzy.
– Wracamy?
– Tak. Chodźmy na dół.
Wrócili do Saint-Raphael po
torach kolejowych, bo pociągi w nocy nie kursowały. Wycieńczeni dotarli nad
ranem do swojego pokoju. Jak przez mgłę Claire zapamiętała zniszczone buty i
piękny wschód słońca.
Następny dzień zastał ich w
tej samej kafejce. Słońce dosłownie wbijało człowieka w bruk. Bezdomne psy polegiwały
w skąpym cieniu. Daleko na piasku widać było nieruchome, lśniące ciała
plażowiczów. Nadchodziła pora największego upału. Nawet wiatr był gorący i
nawiewał ciepłe powietrze przez okno. Uchylone okiennice trzeszczały irytująco
na wietrze.
Claire
niemrawo piła drugą kawę. Siedzieli przy tym samym stoliku, jednak w tym
momencie bar był pusty, jeśli nie liczyć kilku stałych klientów.
Richard
stał przy kontuarze, trzymał słuchawkę telefonu i próbował połączyć się z rodziną
w Anglii.
–
Słyszycie mnie?! – krzyczał.
Wtedy
weszli oni. Usiedli przy ich stoliku.
Tym
razem George był śmiertelnie blady i poważny. Wyglądał jakby miał rzucić się na
kogoś z pięściami.
–
Nikomu nic nie mówcie.
–
Inaczej zabiją nas i was.
Vera
spojrzała Claire prosto w oczy z tym samym obojętnym wyrazem twarzy.
Wyszli
zanim zdążyli coś zamówić. Odjechali swoim czerwonym Citroenem DS cabrio.
Richard
wciąż próbował połączyć się przez telefon z domem.
*
* *