Planeta Toledo
Wciąż wspominam ten rozświetlony, przejrzysty dzień,
Kiedy trafiliśmy na inną planetę.
Byliśmy razem, tak daleko do siebie,
Wśród płaszczyzn błękitu i wypłowiałych równin,
Gdy wyłoniła się opleciona lustrzaną nieprzenikliwością rzeki.
Piętrzyła przed nami swoje mury, fortece i bramy,
Mosty i mity, sekretne historie i zdziczałe koty.
Wokół uśpionych kamienic splatały się rozedrgane zaułki,
Niewielkie latarnie i loggie zwieszały się nad głowami.
Znaleźliśmy się w mrowiu chwilowych przybyszów jak my,
Zanurzeni w chłodnym, krystalicznym powietrzu.
Wszak była to wczesna wiosna,
Choć ten dzień wspólnie ukradliśmy z kalendarza.
Onegdaj na tej planecie, na skrzyżowaniu historii i kultur,
Muzułmanie, chrześcijanie i żydzi spotykali się na rynku,
Skąd zawiłe uliczki prowadziły ich do odmiennych rajów i piekieł.
Tutaj zgodnie zgłębiali tajemną wiedzę współżycia w równowadze,
Układali mozaikę krzyży, księżyców i gwiazd w odcieniach umbry, ochry,
lazuru i bieli,
Póki nie przysłonił jej hierarchiczny światłocień kontroli i władzy.
Opustoszały labirynt zaludnili chwilowi przybysze jak my,
Azjaci z respektem zamarli przed monstrualnym bogactwem dawnych biskupów,
Amerykanie chłonęli zapach pomarańczy i półmrok krużganków,
Francuz usiłował sfotografować świetlistą pustkę synagogi.
Odnaleźli się tutaj na chwilę przed podróżą z powrotem do swoich rajów i
piekieł.
I my pośród nich szukaliśmy swojej ścieżki,
Ostatnie odblaski słonecznego światła tańczyły pod łukami kamiennych
mostów,
Zmurszałe ściany przenikało chłodne, krystaliczne powietrze.
Wszak była to wczesna wiosna,
Choć ten dzień wspólnie ukradliśmy z kalendarza.
I mimo że bez tchu biegliśmy na dworzec,
Wszystkie powrotne pociągi już odjechały,
Wszystkie powrotne pociągi, pełne chwilowych przybyszów jak my.
I zostaliśmy tam, w zmierzchu gęstym i słodkim jak miód,
W przestrzeni pełnej bezkresnych możliwości jak pierwotne morze,
Bez bagażu, bez imion, bez drogi powrotu.
Tylko tam, w tamtej chwili, mogliśmy zostać kimkolwiek,
Tylko tam mogliśmy być razem, daleko od siebie,
W zmierzchu gęstym i słodkim jak miód.
Wszak była to wczesna wiosna na planecie Toledo,
Choć ten dzień wspólnie ukradliśmy z kalendarza.
* * *