John Ashbery: ruchomy horyzont zdarzeń
John
Ashbery: „Cztery poematy”, tłum. A. Sosnowski, wyd. Biuro Literackie, Wrocław
2012
Trudno
powiedzieć, czy mamy jeszcze do czynienia z poezją, czy może jest to już instalacja
ze słów, żywa, organiczna struktura, przypominająca bawełnę albo gąbkę, mgła
wydobywająca się z pudełka książki i ogarniająca nasze serca i umysły. Czytając,
trzymając tę książkę w rękach, czasem miałem wrażenie, że ta poezja istnieje
poza pisarzem i czytelnikiem, tak gęsta jest tutaj materia tekstu.
Cztery
długie poematy najważniejszego współczesnego amerykańskiego poety przynoszą nam
poezję potoczystą, wartką, wylewną, obfitującą w brzmienia i słowa, mieniącą
się odcieniami znaczeń, różnymi typami narracji i dyskursów. Brak w niej
określonego podmiotu lirycznego, tutaj podmiotem jest sam język, przepływający
przez świadomość czytelnika, jak nieskrępowane myśli podczas medytacji.
Wsłuchujemy się w wewnętrzne monologi poezji. Okrągłe frazy i długie akapity tworzą
rodzaj gęstej faktury języka opartego na wrażeniach i stanach psychicznych, a
czasem na intelektualnych dywagacjach.
Poezja
jako język skondensowany, wykorzystujący minimum słów dla stworzenia maksimum
sensów, poezja oszczędna i minimalistyczna jest bardziej postulatem niż
faktycznym bytem. W istocie, współczesna poezja najczęściej bywa nadobfita, potoczysta,
wartka i pełna słów. Najwięksi poeci zeszłego wieku, Ezra Pound, Allen Ginsberg,
nawet H. W. Auden, albo właśnie John Ashbery, są hojni, wręcz rozrzutni w
słowach, pełni uniesienia , przesytu i obfitości znaczeń, wezbrani melodią
słów. Zwracają uwagę na melodię języka, tak jak na obrazowość słów. Tym, co
wybija się na pierwszy plan, jest swego rodzaju intensywność uczuć i
świadomości, powstająca za sprawą poezji. Nieokiełznana twórczość poetycka
powoduje uniesienia ducha, w których rozpływa się ego. Obdarza nas nieoczekiwaną zdolnością niezwykłego spojrzenia z
lotu ptaka, poprzez którą jasność zalewa i rozpuszcza społeczną personę w
wielkim istnieniu, ogarniającym wszystkie żywe istoty, cały świat i cały czas.
John
Ashbery pisze całymi zdaniami, a nie pojedynczymi słowami, komponuje cząstkami
akapitów, skrzepami myśli, które kostnieją w głowach i przechodzą z człowieka
na człowieka przenosząc raczej wrażenia i oddźwięki nieobecnego przedmiotu.
Dryfujące fragmenty układają się w płynną całość. Czasem pojawia się parodia
egzystencjalnej literatury i filozofii, kiedy indziej psychodeliczna obfitość i
romantyczne natchnienie. Rozpoznawanie wszystkich tropów należy do historyków i
krytyków, czytelnika mógłby raczej interesować efekt, zamiar tego zabiegu.
Czemu autor tak postępuje ze słowami? Co chce przez to osiągnąć?
W
wypadku tak naturalnego odruchu, jak komponowane poezji, nie ma jednej
odpowiedzi. Robi to, aby wyzwolić język spod obumarłej konwencji. Aby oddać subtelne,
pastelowe odcienie ulotnych emocji. Nieznane emocje wyraża prostymi słowami w
niezwykłych konfiguracjach, które wynoszą czytelnika na niedoścignioną
wysokość, jednocześnie sprowadzając go tutaj, bardzo blisko, najbliżej nagiego
doświadczenia. Jego poezja stawia nas na granicy obcości, codzienności i
cudowności, zakorzeniona w świecie nienapisanym, w przepływającym strumieniu,
osadzona pośród niewyraźnego tła, jak rozmyty krajobraz widziany z okien
pociągu, kiedy rozmawiasz z towarzyszem podróży.
Powstaje
wielowymiarowa panorama świata wewnętrznego, psychicznego albo duchowego.
Ashbery wyraża stany istnienia bez opisywania rzeczy, przedstawia tylko
krajobraz emocjonalny, i to nie przez znaczenia słów, ale przez ich rytmikę,
odniesienia do kontekstu. W wielobarwnych sensach wibrują niezwykłe doznania
psychiczne, kontemplacyjna intensywność gestów oddzielonych od sytuacji, pozbawionych
dekoracji i kontekstu. Pozostaje sama esencja intensywności życia. Te poematy czyta się dla czystej przyjemności
lektury, nie sposób dowiedzieć się z nich niczego nowego, można jedynie poczuć rodzaj
nieokreślonego uniesienia, oddalenia od spraw, kiedy świat wokół nas przesłania
mgła i widać jedynie niewyraźne ruchy oraz nieokreślone sylwetki rozstawione w
tajemniczych konstelacjach.
Twórczość
Ashbery’ego pozostaje poezją intelektualną, wrażliwą na odcienie sensów,
półtony i harmonie języka. Operuje intuicyjną precyzją wyrażeń subtelnych,
nieznanych emocji, psychologicznych głębi i odcieni, bardziej niż wrażenia
zmysłowe i brzmienia słów. Drobiazgowe szkice, kreślone drobnymi, nerwowymi
kreskami budują zaciemnione, rozmyte pejzaże. Jak w akwafortach, z drobnych
kresek wyłaniają się zawiłości ulotnych emocji. Te medytacje wyglądają czasem niedbale
i szkicowo, takie poetyckie bazgroły.
Jednak
ta nieokreśloność nagle staje się profetyczna, pasuje do tak wielu sytuacji,
odzywa się rezonansem, kiedy pełni swoich codziennych spraw wkraczamy w tę
nieokreśloną, abstrakcyjną przestrzeń słów. Porywa nas wszechogarniający ruch emocji,
w którym rozbłyska światło świadomości.
* *
*