Nowa wiosna, nowa wojna
Wiosna i kolejna wojna. Miasto otacza nas ze wszystkich stron zarośniętymi zdziczałymi instalacjami i zaułkami, nieznanymi dotąd placami i przejściami podziemnymi, gdzie można spotkać tureckich dilerów, zarośnięte chwastami posesje, gdzieś niedaleko torów, stare kamienice, które widać tylko w odbiciach szarych okien... Wczoraj się o tym dowiedzieliśmy – i wszystko wokół wydawało się takie realne, cała to różnorodność, równoległość i wielowątkowość, piegowata barmanka, Turek w Imbissie i śmierdzący gość w markecie, który brał colę i rum – albo dalej, głębiej w czasie, mieszkanie i pies Emilki, Twoje zamyślenia, wspomnienia po gościach, Marku i Gośce, całe spektrum wrażeń, nastrojów, emocji...
Wtedy przyszła wiadomość o bombardowaniach Libii przez amerykańskie bombowce. Lotniskowce zbierają się wokół wybrzeża, rakiety penetrują gorące, przepalone powietrze, szperają w jałowych piaskach pustyni...
Dzień wcześniej była noc kryształowej pełni, jedni kochali się bez opamiętania, inni tańczyli i pili do utraty pamięci. Nad naszą amnezją zawisła krystaliczna pełnia księżyca.
Poczułem, jakbym był wewnątrz kalejdoskopu równoczesnych zdarzeń, wokół mnie obraca się świat, a ja „jestem” jak nieruchoma oś obrotu, przezroczystość, równoległość zdarzeń. Nowe ekscytujące doznania, jak iskry elektryczne pomiędzy czarną, aksamitną watą. Jestem tu i teraz, potencjalnie uważny.
A miasto pleni się coraz bardziej. Zarasta dziwnością, samym sobą. Kontury nachodzą na siebie, jak żyłki prześwietlonych słońcem liści drzew, jak niewinna blada zieloność, jak wiadukty S-Bahnu, szprychy rowerów i rysy twarzy przechodniów... Jak linie kolejki, mosty, kanały, ulice, ścieżki...
Miasto pleni się coraz bardziej. Zarasta dziwnością, samym sobą.
Jak dwa ptaki, stoimy na krawędzi dachu, oboje nadzy, pochyleni, przyczajeni, z rozpostartymi skrzydłami. Dajemy sobie ostatni pocałunek przed skokiem w otwartą przestrzeń.
I oddalamy się od siebie. Znikasz.
* * *