Hotel nad urwiskiem
Dotarli
na miejsce późnym popołudniem. Musieli przedzierać się przez korki na drogach
wyjazdowych ze stolicy. Pobłądzili w nieznanej okolicy, zgubili drogę mimo GPS-a.
Za pierwszym razem trafili do innej posesji. Dopiero stamtąd skierowano ich we
właściwe miejsce. Przybyli wyczerpani. Na szczęście hotel wyglądał na nowoczesny,
kojarzył im się z podobnym zajazdem, widzianym za granicą. Świetna lokalizacja
na spędzenie przedłużonego weekendu.
Hotel
spełnił ich oczekiwania. Był komfortowy. Pachniał luksusem i nowością. Dyskretnie
podświetlone, gładkie powierzchnie nachodziły na siebie w modernistycznej
kompozycji architektonicznej. Hotel miał dwa parkingi, w tym jeden podziemny,
dwa wejścia, od frontu i od zaplecza oraz dwa skrzydła połączone holem, na
kształt litery „H”. Na początku Ania z Jarkiem mieli pewne problemy z
rezerwacją, bo recepcjonistka pomyliła ich nazwiska i nie mogła znaleźć
odpowiedniego zamówienia. Potem wsiedli do nieodpowiedniej windy, dostali się na
właściwe piętro, jednak w innym korytarzu. Musieli zejść na dół po schodach,
żeby znaleźć się w swoim skrzydle. Pokoje miały te same numery, odróżnione
literą A lub B. Narzekali przez chwilę na niezbyt jasny system informacyjny.
Z
ulgą zamknęli za sobą drzwi pokoju. Jarek chciał tylko napić się i oglądać
kanały sportowe na kablówce. Jednak Ania
zamierzała włożyć dres i biegać po lesie. Klimatyzacja, wykładziny, telewizja
kablowa i oświetlenie ambientowe dawały im poczucie dyskretnej elegancji. W tym
otoczeniu poczuli satysfakcję i ukojenie. Widok przez okno nie oferował zbyt
wiele, widać było zaplecze drugiego skrzydła, a ponad nim korony drzew. Okno przepuszczało
trochę szarego, dziennego blasku, który rozpraszał jasne, chłodne światło
kinkietów. Na całe popołudnie pogrążyli się w pozaczasowej, niezmiennej atmosferze
zapewnianej przez stałą temperaturę i wilgotność klimatyzacji, stonowaną barwę
ścian i puszyste, ciemne wykładziny. Wpatrywali się w ekran, pokazujący ze ściszonym
dźwiękiem, wiadomości sportowe z całego świata. Na korytarzu gładka, ceramiczna
okładzina ścian przypominała głębokie, czarne lustra.
Po
zmroku wyszli na zewnątrz, do hotelowego parku. Niskie lampki ukazywały kręte
alejki pomiędzy wiekowymi drzewami. Jednak nie zobaczyli wszystkich atrakcji reklamowanych
na stronie internetowej hotelu. Między pniami majaczyło ogrodzenie. Wysoko nad
nimi szumiał wiatr i targał koronami drzew. Doszli do wschodniego skraju
posesji, a potem podążali wzdłuż ogrodzenia, które oddalało się od hotelu na
kształt rogu niewiadomej figury geometrycznej. Najdalszy punkt był nieosiągalny.
W pewnym momencie ogrodzenie ginęło w kolczastych, nieprzebytych zaroślach.
Stara, od dawna nieużywana furtka, zapadła się wraz z częścią parkanu. Skraj posiadłości
urywał się nad stromym urwiskiem ponad brzegiem rzeki. Niedawno najwidoczniej
oberwała się tam pryzma ziemi, osunięta gleba leżała na dnie rowu, ukazując
korzenie drzew, które runęły w dół. Tej części posesji jeszcze nie wykończono.
Wrócili do swojego pokoju.
Śniadanie
podano w formie szwedzkiego bufetu, niklowane tace i pojemniki oferowały jajka
sadzone i parówki, na półmiskach rozłożono sery i wędliny. Kilku zaspanych
gości snuło się w dresach po rozjaśnionej, pustawej sali. Podczas śniadania
przysiadła się do nich pewna para, choć wokół były wolne stoliki. Przedstawili
się. Co dziwne, mieli podobnie brzmiące imiona. Roześmieli się, ukrywając
konsternację.
Rozmawiali
w trakcie jedzenia. Okazało się, że wiele ich łączy. Tamtej parze hotel również
przypominał podobny resort, widziany w trakcie zagranicznych wojaży. W
naturalny sposób rozmowa zeszła na podróżowanie. Okazało się, że bywali w tych
samych miejscach. Lubili podróże do Maroka i Tunezji. Pracowali na podobnych
stanowiskach w konkurencyjnych firmach. W tym samym czasie przyjechali do
stolicy, w tym samym czasie ukończyli studia, wzięli kredyt i kupili mieszkania
u dewelopera. Jedni na wschodnim, drudzy na zachodnim krańcu miasta. Śmieli się
z tych podobieństw.
Kiedy
wrócili do pokoju, pojawiły się wątpliwości i niepokój. Ania była wściekła bez
wyraźnego powodu. Ich dobre samopoczucie prysło. Pod byle pretekstem wszczęli
kłótnię. Ania zaczęła spierać się z Jarkiem. Gdzie chcą jechać na wakacje? Czy
na pewno warto tam jechać? Czy ostatnio obrali dobry kierunek? Czy Jarek
powinien tyle zapłacić za swój dyplom? A to mieszkanie, które kupili na kredyt?
Czy to była najlepsza lokalizacja? Ostatecznie spędzili to popołudnie osobno.
Ania
poszła na siłownię, zaczęła biegać na bieżni automatycznej. Jej postać odbijała
się w wielkiej szybie zajmującej jedną ścianę pomieszczenia. Jasne odbicie jej
biegnącej sylwetki jawiło się na tle drzew ciemniejącego parku. Nagle za nią
pojawiła się bardzo podobna figura kobiety, która naśladowała jej ruchy. Obie
unosiły się w powietrzu, odcinały się od głębi widoku za oknem. Powtarzały
swoje ruchy, odbicia odbić, odcinając się wyraźnie od ciemnego tła. Obejrzała się,
jednak inne bieżnie były puste. Zatrzymała się. Spojrzała na swoje buty. To
były oryginały czy podróbki? Teraz Ania nie była już tego pewna. Nie lubiła
starych rzeczy, źle jej się kojarzyły. Nie lubiła również masowej produkcji,
fatalnie się czuła w rzeczach z sieciówek. Teraz jej buty niemal paliły ją w
stopy. Wróciła do pokoju. Rozdrażniona poszła pod prysznic. W łazience przy
lustrze Ania znalazła nową zmarszczkę na swojej twarzy. Ten nowy krem najwyraźniej nie pomagał.
Jarek
wyszedł, zostawił ją samą w pokoju. Poszedł na basen. Chciał się odstresować. Niedawno
zmienił pracę, nadal nie był pewny swoich nowych kolegów, dlatego też
nawiązywał kontakty, jakby szukał zaplecza przyjaznych sobie ludzi. Teraz
jednak pragnął zostać sam. Na szczęście basen, oświetlony ekstrawaganckim,
tęczowym światłem, był pusty. Jarek wskoczył do wody. Między jednym a drugim
wymachem ramion wydało mu się, że widzi parę wchodzącą do sauny w białych
hotelowych szlafrokach. Nie chciał ich podglądać, więc natychmiast zmienił
kierunek pływania. Jednak mimowolnie zaczął się zastanawiać. Kim byli? Skąd oni
się tutaj wzięli? Czym się wyróżniali? Dokąd teraz mają pojechać? Czy powinien
był wtedy tyle zapłacić? Dlaczego tutaj przyjechali? Co zrobią po powrocie do
domu? Pływał rozkojarzony, wciąż słysząc czyjeś głosy w pomieszczeniu obok
sauny.
Tamta para
pojawiła się w sali jadalnej dopiero na kolację. Jarek z Anią nie mieli wyboru.
Tym razem oni musieli się przysiąść. Tamci zaproponowali wspólny wieczór. Najpierw
zapraszali na małą popijawę do swojego pokoju. Potem jednak zmienili zdanie,
wpadli na lepszy pomysł, zanim Ania z Jarkiem zdążyli coś zaproponować. W
odległym kącie parku, niemal już nad urwiskiem, znajdowało się palenisko do
zorganizowania bezpiecznego ogniska. Nie wiadomo, jak tamtej parze udało się
wyprosić zgodę. Ania z Jarkiem nigdy by się na to nie zdobyli.
Przyszli
po nich. Przynieśli ze sobą alkohol. Włączyli muzykę ze smartphona. Okazało się
że tamci mają coś do palenia. Wypalili skręta, wrócili na górę z powrotem pić. Nieco
już wstawieni poszli rozpalić ognisko. Udało im się ułożyć stos, wypełnić
suchymi patykami i podpalić od kawałka papieru. Wkrótce przed nimi falowała
jasnożółta piramida ciepła i światła. Jak zwykle ogień wprowadzał w hipnotyczny
nastrój. Pili coraz więcej, jednak stawali się w dziwny, szalony sposób coraz
bardziej trzeźwi.
Płonące
iskierki unosiły się, wirowały i znikały w ciemności. Powietrze pulsowało od
gorąca, czuło się magnetyzujące napięcie wokół ogniska. Przestrzeń zgęstniała i
zagięła się do wewnątrz, jak splątane wymiary. Nagle nad ogniskiem wyłoniła się
z ciemności czarna dziura, płynne, czarne lustro otchłani. Głębia, w którą
zapragnęli wskoczyć.
Nie
wiadomo, kto poddał ten pomysł. Stali po dwóch stronach ogniska, patrząc na
siebie ponad pulsującym żarem, przez ciemną, rozgrzaną przestrzeń. Zaczęli przeskakiwać
przez ognisko. Z obydwu stron, niemal wpadali na siebie. Ponad ogniskiem
mroczniało gęste, niemal płynne powietrze. Alkohol osłabiał doznania. Czy w
ognisku zapłonęło słońce? Czy stopili się nad ogniskiem? Czy przeszli na drugą
stronę lustra? Nic już nie było pewne, a wzrok prześlizgiwał się po gładkiej
powierzchni komfortu, beznamiętnie rejestrując szeregi bezosobowych imitacji
niepraktycznych przedmiotów.
Co potem
się działo? Nikt nie był pewien. Jarkowi wydawało się, że szybował ponad
drzewami. Był ogromny. Nie miał granic. Zniknął. Zostało tylko oko, ale oko
patrzyło ze wszystkich stron, było wszędzie. Nie było jednego punktu. Zaglądał
do wnętrza kuli, która była światem. A może świat był w jego wnętrzu? Nie znał tych
uczuć. Nie był pewien, jak je opisać. Nie chciał o nich myśleć. Chciał uciec,
wycofać się.
Z ogniska
wracali zdezorientowani. Czuli się obco i dziwnie. Nie poznawali siebie
nawzajem. A co się stało z tamtymi? Ulotnili się? Potem nigdzie ich już nie widzieli.
Obudzili
się w innym miejscu. Obudzili się w nieswoim pokoju. Nie mogli znaleźć swoich
rzeczy. W końcu założyli nie swoje ubrania. W szafie znaleźli obce walizki.
Nigdy nie czuli się tak komfortowo i obco jednocześnie. Ten pokój był większy i
droższy, a na ubraniach widniały metki najlepszych marek odzieżowych.
Zdezorientowani, skonsternowani zeszli na dół, do recepcji. Należności zostały
wcześniej uregulowane, teraz wystarczyło odebrać rachunki. Jednak na drukach
nie mogli rozpoznać swoich nazwisk. Kim byli tamci ludzie? Co się z nimi stało?
Idąc na sztywnych nogach, wciąż jednak usatysfakcjonowani pobytem w hotelu,
udali się na parking. Poszukali wozu. Mieli kluczyki do znacznie lepszego
samochodu, niż ich poprzedni wóz. Wsiedli do nieznanego auta, opanowując
drżenie rąk odpalili silnik. GPS prowadził ich z powrotem do domu. Nawet nie
obejrzeli się na hotel nad urwiskiem.
Jednak
prawdziwe zaskoczenie czekało ich na miejscu. GPS zaprowadził ich pod całkiem
obce mieszkania. To była znacznie lepsza dzielnica, apartamentowiec, o jakim
dawniej mogli tylko marzyć. Wciąż zdezorientowani i sztywni, weszli na górę.
Mieszkanie było większe i lepiej urządzone, niż ich dawne lokum. Niepewnie rozeszli
się do osobnych sypialni. Nie mogli na siebie patrzeć, ponieważ nie
rozpoznawali siebie nawzajem. Czuli onieśmielenie wobec siebie, byli dla siebie
tacy tajemniczy i wyniośli. Następnego dnia obydwoje szybko poszli do pracy,
unikając bliskiego kontaktu.
Uczucie
obcości nie opuszczało ich jeszcze długo po powrocie z weekendu w hotelu. Żyli
siłą rozpędu. Wstawali, szli do pracy. Wykonywali swoje obowiązki. Mieli swoje
rozrywki. Wracali do domu. Ich życie
stało się bardziej komfortowe. Jednak czasem przystawali i dyskretnie
przyglądali się swoim dłoniom, swoim odbiciom w lustrze, w szybach. Kim byli?
Czy to wciąż byli oni? Czy stali się kimś innym? Nie poznawali się. Nie znali
siebie nawzajem. Nie mogli patrzeć sobie w swoje obce oczy. Widzieli w nich
siebie jako innych. Odczuwali paniczny zawrót głowy podczas patrzenia sobie w
oczy, na usta.
Siadywali
w salonie swojego nowego, lepszego domu. Nie śmieli nawet się ruszyć. Wszystko
było obleczone grubym konturem cienia, jakby przykrywało prawdziwą istotę
rzeczy, niewidoczną, ukrytą w głębi, w przestrzeni negatywnej ich istnienia.
Jaskrawe, zimne światło LED oddzielało, izolowało przedmioty i osoby. Wszystko
było gładkie i błyszczące, niczym pokryte folią ochronną. Oni sami czuli się
jak nowe produkty, których nie wyjęto jeszcze z opakowania. Byli nowi i obcy
zarazem. Obiecywali sobie pojechać jeszcze do tamtego hotelu nad urwiskiem w
najbliższy wolny weekend.
Nigdy
nikomu nie przyznali się do tej przygody.
* *
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz