czwartek, 6 sierpnia 2009
Artaud: Tu spoczywa
Antonin Artaud: Tu spoczywa
(spolszczył: eRefeN)
Ja, Antonin Artaud, jestem swoim synem,
swoim ojcem, swoją matką
i sobą samym;
niwelatorem błędnego koła, gdzie samo sobie szkodzi
płodzenie,
błędnego koła tatomama
i dziecko,
bardziej sraka z dupy babki
niż z ojcomatki.
Co znaczy, że przed mamą i tatą
którzy nie mieli ani ojca ani matki
ponoć,
a więc skądże by się wzięli
oni
kiedy stali się tą unią
jedyną
której ani żona ani mąż
nie mogli widzieć siedząc lub stojąc wciąż,
przed tą nieprawdopodobną dziurą
niech duch się dla nas poszukuje,
mimo że trochę już nami zniesmaczony,
będąc tym ciałem bezużytecznym,
stworzonym z mięsa i oszalałego nasienia,
tym ciałem powieszonym, sprzed zawszenia,
pocącym się na niemożliwym stole
nieba
jego stwardniały zapach atomu,
jego togomeski zapach plugawego
ścierwa
wyrzuconego z drzemki
inki pozbawionego palców
tego który dla wyrażenia idei miał ramię,
ale nie miał ręki, jeno dłoń
martwą, od kiedy straciła swe palce
wskutek ciągłego mordowania królów.
Tutaj wybijając marsz na żelaznych cymbałach,
obieram podrzędną drogę ku dziwkom
w przełyku oka prawego
w mogile splotu słonecznego
który w drogę wbija ostrogę
aby oswobodzić następcę prawowitego.
nuyon kidi
nuyon kadan
nuyon kada
tara dada i i
ota papa
ota strakman
tarma strapido
ota rapido
ota brutan
otargugido
oté krutan
Ponieważ byłem Inką, ale nie królem
kilzi trakilzi
faildor
bara bama
baraba
mince
entretili
TILI
zakleszcza cię w zgięcioskurczu
wszystkiego lub
w bałaganie całego ciała.
I ani słońce, ani nikt inny,
żadna istota nie była ważniejsza ode mnie,
żadna istota nie mogła być ze mną na «ty«.
Miałem niewielu wiernych, lecz nie wahali się umrzeć za mnie.
Kiedy byli już zbyt martwi aby żyć,
nie widziałem nikogo prócz nienawistników,
którzy walczyli po stronie tamtych
pragnąc zająć ich miejsca,
zbyt tchórzliwi by walczyć przeciwko nim.
Lecz kto ich dostrzegał?
Nikt.
Karły Piekielnej Persefony,
mikroby matryc każdego gestu,
błazeński śluz martwego prawa,
cysty tego, co sam na sobie dokonuje gwałtów,
języki skąpców
kleszcze porodowe
szperające nawet w
urynie,
latryny kościstej śmierci
którą gwintuje zawsze ten sam
posępny
wigor,
z tego samego ognia,
którego schronieniem
innowator przerażającej
pętli,
zamknięty
w macieżywota
jest żmijojciec
z moich jaj.
Ponieważ to koniec jest początkiem.
I tenże koniec
jest tymże,
który eliminuje
wszystkie środki.
A teraz
wam wszystkim, istotom,
mam wam do powiedzenia tyle, że
sram na was.
I idźcie się
je... dnoczyć
peruka
penitencji
wszy łonowe
wieczności.
Nie spotkam się już ni razu
z istotami, które połknęły
gwóźdź życia.
A spotkałem się pewnego dnia
z istotami, które połknęły gwóźdź życia,
gdy tylko odstawiłem matczyną pierś,
a istnienie wkręciło mnie w siebie,
i bóg przywrócił mnie do niej.
(ŁAJDAK)
Tak oto
wydobyto ze mnie
tatę i mamę
i smażeninę jeża w
Krzyku
w seksie (środku)
wielkiego zadławienia
skąd wydobyto to skrzyżo
wanie szmatki
(martwej)
i materii
która tchnęła życie
w Jeżokrzyk
kiedy z gnoju
martwego mnie
upuszczono
krwi
w której złoci się
całe życie przywłaszczone
na zewnątrz
tak oto:
wielką tajemnicą kultury indiańskiej
jest sprowadzenie świata do zera,
zawsze,
ale raczej
1) zbyt późno niż wcześniej
2) to znaczy
wcześniej
niż zbyt wcześnie
3) to znaczy że zbyt późno
nie może powrócić bardziej niż kiedy
wcześniej zjadło zbyt wcześnie
4) to znaczy że w
tym samym czasie najpóźniej
jest tym co poprzedza
i zbyt wcześnie
i najwcześniej
5) i choćby nie wiem jak się spieszyło
wcześniej byłoby
zbyt późno
co nie mówi ni słowa
jest tam od zawsze
i krok po kroku rozpakowuje
wszystkie najwcześniej
Komentarz
Zjawili się, łajdaki jedne,
po wielkim rozpakowywaniu
zamanifestowanym wszem i wobec jako
1) om-let cyferblat
(to wyszeptane)
nie wiedzieliście tego
że stan
JAJA
był stanem
anty-artauda
par excellence
i że dla zatrucia artauda
nie ma nic
prostszego niż ubić
dobry omlet
w przestrzeniach
zmierzających do punktu
żelatynowego
od którego artaud
dążąc do stworzenia człowieka
uciekał
jak przed odrażającą zarazą
i to jest ten punkt,
w który usiłuje się go wtłoczyć,
nic prostszego niż dobry omlet
nafaszerowany trucizną, cyjankiem i kaparami
transmitowany powietrzem do jego rejestru
dla rozczłonkowania Artauda
w anatemie jego kości
POWIESZONEGO NA WEWNĘTRZNYM TRUPIE
i 2) palauletka wydobywa
larżauletka tytułuje cię
3) tuban cici tarflan
z głowy i
głową w ciebie mierząca
4) homunculus zrogowacenia
czołowego
i kleszczy skurwiających cię
chybocze się na śmierdzącym właścicielu
tym aroganckim kapitaliście
czyśćca
płynącym w kierunku sklejenia
ojcomatki z rodzajem nijakim
całkowicie z jego materii
i kim go zastąpi, kim?
ten który stworzył byt i nicość,
tak jak my zwykliśmy sikać.
A ONI WSZYSCY WRESZCIE SIĘ
ODPIERDOLILI
Nie, pozostaje potworny świder
świdrozbrodnia
tak potworna
stary gwóźdź zięciowski
spaczenie na korzyść zięcia
[nie dostrzega się, że tym fałszywym zięciem
jest Jeżokrzyk
znany już w Meksyku
na długo przed jego tryumfalnym wjazdem na ośle do Jerozolimy
i ukrzyżowaniem Artauda na Golgocie.
Artauda
który wiedział że nie ma ducha
poza ciałem
który odnawia się jak zazębienie trupich szczęk,
w gangrenie
kości udowej
wewnątrz.
Każdy prawdziwy język
jest niezrozumiały
jak szczęk
szczękania zębami;
lub szczęk (burdel)
zębatej kości udowej (we krwi)]
fałszywy
z przerżniętego bólu kości
dakantala
dakis ketel
ta redaba
ta redabel
de stra muntils
o ept enis
o ept atra
ze spoconego
bólu
w środku
kości.
Z tego podminowanego bólu kości
narodziło się coś
co stało się tym, co było duchem
dla oczyszczenia w bólu motorycznym
z bólu,
tej matrycy
konkretnej matrycy
i kości
dna wapienia
co stało się kością.
Morał
Nie męcz się nigdy bardziej niż trzeba,
choćbyś miał stworzyć kulturę opartą na zmęczeniu
swoich kości.
Morał
Kiedy wapień został zjedzony przez kość,
którą duch obgryzał od spodu,
duch otworzył usta tak szeroko,
że sięgnął tyłu
głowy,
jeden cios zdolny wyssać szpik z kości.
Tak więc
tak więc
tak więc
kość za kością
powróciło wieczyste zrównywanie
i obróciło atom elektryczny
przed rozpuszczeniem się punkt po punkcie
Konkluzja
Mnie, prostego
Antonina Artaud,
nikt nie omami swoimi wpływami,
czy kto jest ledwie człowiekiem
czy ledwie
bogiem.
Nie wierzę ani w ojca
ani w matkę,
nie ma na
mamatata
ani w naturę
ducha
czy boga
szatana
czy ciało
byt
czy nicość
w nic, co jest na zewnątrz lub wewnątrz,
a przede wszystkim nie w usta istnienia,
otwór odpływowy wydrążony zębami,
gdzie przegląda się cały czas
człowiek, który zasysa swą substancję
we mnie,
aby uznać mnie za tatomamę
i odtworzyć egzystencję
wolną ode mnie
na moim trupie
wymazanym
nawet
z nicości
i wciągającym
od czasu
do czasu
Mówię
sponad
czasu
jakby czas
nie był ruiną,
nie był jak ta skończona ruina,
do cna zmurszałe
prochy
zaokrętowane na swoje groby.
[1947]
* * *
(spolszczono gdzieś koło 2000 r.)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz