W nocy usłyszeliśmy szum. Żona
wstała w ciemności i zaczęła sprawdzać sprzęty domowe, kaloryfer, komputer,
przedłużacz. Szum jednak nie mijał. Wytężyliśmy słuch. Szum wciąż narastał w
ciemności, zaraz tutaj, blisko ucha. Jednak nie mogliśmy zlokalizować źródła. Taki
sam szum słyszę nieustannie w lewym uchu, które ogłuchło kilka lat temu. Mówią
mi, że to jest szum krwi w moich żyłach.
Jednak tamtej nocy zrozumiałem.
To jest szum, z jakim ulatuje nasza młodość; wszystkie minione chwile wolności.
Wszystkie młodzieńcze marzenia. To jest szum czasu, fantazji i pragnień,
ulatniających się przez liczne otwory w naszym ciele i życiu.
Ulatują podróże na wschód,
włóczenie się po piaszczystych bezdrożach aż do zapomnienia własnego imienia, ulatują
barwne, błyskotliwe i drapieżne komuny skłotersów, ulatuje nierealny widok z
okna kamiennej wieży, ulatują rozkołysane cienie palm na Karaibach, rozgwieżdżone
niebo ponad ośnieżonym szczytem podczas mroźnego zmierzchu. Ulatują wybory,
odrzucenia i zagubienia, niemożliwe sny, popołudnia na zielonych wyżynach.
Ten szum przywołał do mnie
niepokojącą myśl. Nabrałem wrażenia, że ktoś inny żyje moim prawdziwym życiem.
Ja sam jestem zapomnianą odnogą rzeczywistości, ugrzęzłem w niespełnionym śnie.
Znajduję się w jakimś rodzaju bezkrwistego, pozbawionego światła czyśćca. Moje
prawdziwe życie dokonuje się gdzieś indziej, w alternatywnym wszechświecie, ktoś
inny je ujeżdża, a ja pozostaje tutaj uśpiony jak w kokonie. Gdzieś indziej
jest jakiś inny ja, który przeżywa to, o czym ja tylko śnię. To tamten
podróżuje, pisze poczytne książki, bogaci się, ma wielu przyjaciół, wiele
kochanek, tworzy wspaniałe dzieła sztuki, jest błyskotliwy, pomaga ludzkości,
ratuje naturę, jest pełen pokory wobec innych. A ja jestem tylko zapasową kopią
tamtego.
A może jest inaczej? Może
tamten śni o mnie? Może śni o życiu utajonym, życiu pełnym subtelnych emocji,
miłości i duchowych uniesień? Może myśli o wolności egzystencjalnej, opartej na
rezygnacji, harmonii i zrozumieniu? Może marzy o dziecku i wspaniałej żonie?
Może chce mieć swoją małą enklawę na którymś piętrze zabiedzonego bloku mieszkalnego,
małe mieszkanie, które mógłby dzielić z dwoma kotami, ukochaną żoną i
dzieckiem? Może tamten wysysa moją skromną radość, entuzjazm słonecznych poranków,
jogę podróży autobusowych, spokój mojego domu, ciepło moich bliskich? Może
kradnie zadowolenie z delikatnych drobiazgów?
Ten ruch do przodu jest ruchem do
tyłu. A może ruch do tyłu odbywa się w obrębie ruchu do przodu? Chociaż
kierunek ruchu jest nieważny. Nasze życie jest tak jałowe, że gdyby zmienić
kierunek, nic by się nie zmieniło. Wstajemy czy kładziemy się, jedziemy tam czy
z powrotem, wkładamy czy wyjmujemy, efekt jest ten sam. Starość czy młodość,
odwrotność tego samego bezcelowego ruchu, wokół tchawicy pustki.
Wciąż słychać ten biały szum.
Słoneczny promień między mną a niebem.
Leżę w swoim łóżku, a pierwsze promienie słońca napływają do moich oczu. Daleko
znad dachów, ze wschodu, tam, gdzie zbiegają się linie perspektywy. Promień
słońca trafia prosto w mój splot słoneczny.
Wyśniłem siebie, wybrałem sobie ten
dzień spośród skłębionego splotu zdarzeń i wrażeń, w których obracałem się jak w
ciężkiej, pofałdowanej chmurze. Nastał konkretny dzień, mam określone imię, przede
mną jasny cel, pojawiają się realne obawy, wyraźne pragnienia i oczekiwania. Uniwersalne
ubrania, komunikacja masowa, paczkowana żywność, rytmiczne sploty rzeczy.
Wszyscy podążamy tam, gdzie już byliśmy.
A po kilkunastu minutach już chcemy
wrócić. Tam wcale nie ma tego, czego oczekiwaliśmy. Poza tym jest znacznie
drożej, niż myśleliśmy, a większość atrakcji pozostaje niedostępna. Koła
poruszają się znacznie ciężej, niż się spodziewaliśmy. Tarcie i opór szorstkich
powierzchni sprawia nam coraz więcej trudności. Nic już nie jest proste.
Wracajmy. Ale nie możemy wrócić przed upływem terminu.
Siedzę więc do wyznaczonej pory, choć
nikt mnie nie nadzoruje. Czuję się jak zaklęty bohater archaicznej baśni.
Czasem cały budynek wygląda jak wymarły. A świat wokół całkowicie przestaje
istnieć. Kiedy wyjdę na korytarz, po dwóch stronach znajduje się dwoje drzwi do
dwóch pokojów, za nimi siedzą dwie czarownice, wzbraniając wstępu dalej.
Korytarz prowadzi do skarbca albo magazynu, do którego wcale nie chcę wchodzić
ani nawet zaglądać. Czasem więc wcale nie wyglądam ze swojego pokoju.
Ale do tego dołu trafiają promienie
światła. Trafiają prosto w mój splot słoneczny, padają na moje palce.
Przyglądam im się w jaskrawym świetle, jakby ktoś przewiązał je białą wstęgą. Oddalają
się ode mnie, moja głowa pozostaje w cieniu, moje palce żyją własnym życiem w
jasnym świetle. Tworzę wirtualne widma, organizuję chwilowe systemy, informuję
i archiwizuję, spisuję i numeruję.
W kręgu nade mną zbierają się
ołowiane sylwetki autorytetów o usztywnionych karkach. Spoglądają na mnie,
potem zerkają na siebie. Mówią półsłówkami. Kontrolują mnie, choć wydają się
nawet mnie nie zauważać. Nieznacznie obracając głowami, grają ze sobą w dziwną
grę niedomówień i pozorów.
Ten pośledni pracownik wciąż tu
jest, choć już prawie o nim zapomnieli. Muszą znaleźć dla niego jakieś zajęcie,
żeby wykazać wzrost w sprawozdaniach. Choć wiedzą, że utknął tutaj, w tym
płytkim dole, który szybko wzbiera wodą gruntową. A on, niespełniony wizjoner,
próbuje wybrać tę wodę śmiesznym, złożonym na troje, prostokątnym kartonikiem. Czasem
żal na niego patrzeć.
Pod koniec dnia zapada cisza. Wraz z
nią spływa tutaj promień słońca cienki jak włos, który wciąż jednak przynosi wytchnienie.
Wieczorem jestem znów wypełniony
marzeniami i snami. Tamten teraz zapewne budzi się, promień trafia w jego splot
słoneczny.
Kładę się w ciemności i znowu
słychać ten szum. Biały szum życia.
* * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz