wtorek, 28 października 2008

"1. Poranny alert"


(gfx: Enea)

Pomiędzy szarościami i błękitami nieba
, pomiędzy wznoszącymi się smugami dymu i spalin, w niewinnej bezimienności brunatnych płaszczyzn dachów, pokrywających miasto, jak gołębie tłoczące się wokół okruchów, pomiędzy srebrzystym migotaniem wirników, splotami rur i kominów, pośród zgiełku przewodów, nadajników i anten, ściegów instalacji, siatkowych parawanów, klatek, trzepotu ptasich skrzydeł, pośród wyziewów z przewodów wentylacyjnych, jeden mały, mikroskopijny kłębek jasnosinego dymu zatoczył kilka kręgów, jak rozkwitający kwiatek, jak rozkołysany dźwięk trąbki – i rozwiał się w porannym zgiełku.

Kiedy tylko Adrian znalazł się na ulicy, natychmiast otoczyli go handlarze próbujący sprzedać mu zegarki, dezodoranty z filtrem ultrafioletowym i okulary przeciwsłoneczne, złotą biżuterię, firmowe buty do biegania. Ktoś koniecznie chciał się dowiedzieć, jak ma na imię; ktoś nagle zaczął go wyzywać, choć nie wiadomo za co; jakaś kobieta chwyciła go za ramię, choć jednocześnie gwałtownie dyskutowała z inną. Ogarnął go uliczny gwar - okrzyki sprzedawców owoców, grzebieni, parasolek i chusteczek higienicznych; zawodzenie żebraków w tanich podkoszulkach, z karłowatymi ramionami, garbami i naroślami na twarzach, ze zdeformowanymi nogami i tułowiami; nawoływania czyścibutów i gazeciarzy; krzyki dzieciaków myjących szyby; dzwonki rowerowe i trąbki rikszarzy, gwizdki policjantów, klaksony samochodów, natrętne głosy spikerów reklam na ulicznych ekranach, karetki pogotowia; łoskot kolejki elektrycznej; szum klimatyzacji. A jeszcze poniżej progu słyszalności - jazgot elektrycznych urządzeń.

Jest 2056 rok, a on wciąż dryfuje przez życie, jak siedem lat temu. Gdyby nie ukończył tego kursu, wciąż przemykałby się z jednego dnia do drugiego, bez przywiązania do czegokolwiek, emocjonalnie obumarły i zdziczały. Pewne rzeczy przychodziły bez trudu: dom, jego vtolotnia, utrzymanie. To wszystko nie wymagało szczególnego wysiłku. Ale jak w tej sytuacji poczuć wolę życia? Żył, bo wtłoczono go tutaj i siłą rozpędu spadał, jak kulka w paczinko, odbijał się od band i toczył wyżłobionymi koleinami. Jeszcze jeden niepotrzebny mężczyzna przyglądający się światu chyboczącemu się jak pijak nad krawędzią rynsztoka.

(Rdza, Rozdział 1)

Brak komentarzy: