wtorek, 28 października 2008

"2. Bank widoków"


(gfx: Enea)

Wyszli na dach
przed kontenerem, siedli na składanych krzesełkach pomiędzy wirnikami klimatyzacji i paląc, wpatrywali się w wieczorną, nieszczelną ciemność. Gołębie sąsiada gruchały przez sen w swoich klatkach, a wybujałe krzaki konopii w doniczkach wywijały na wietrze swoimi pięciopalczastymi liśćmi - jak zwinni iluzjoniści.

Adrian zapadł się w puch myśli, a w zasadzie ulotnych wrażeń... Jak opisać fenomen tego miejsca, jego genius loci? Jak to się dzieje, że ludzie wybierają akurat to, a nie inne skrzyżowanie dróg i właśnie tutaj, a nie gdzie indziej współtworzą niepowtarzalną, psychomentalną czasoprzestrzeń, Miejsce Spotkań, które zwie się miastem? Czym wyróżnia się ten gęsty splot ludzkich istnień, wątków i losów? Z biegiem czasu zmienia się tutaj wszystko: topografia, architektura, mieszkańcy, czasem i położenie. A przecież każde miasto zachowuje swoją odrębność i indywidualność, jak żywa jednostka ludzka. Czy jesteśmy częścią tego wielkiego organizmu, czy po prostu korzystamy tutaj z nadarzających się okazji i dostępnych wygód? Miasto jest jak wielki psychiczny atraktor, który przyciąga ludzi siłą ciążenia i tempem swojego życia, a im więcej ludzi żyje w tym jednym miejscu, tym więcej ludzi tutaj przybywa. Oby tylko nie powstała w końcu wielka czarna dziura, która tak zagęści materię zbiorowej egzystencji, że spowoduje wyrwę w obiektywnej rzeczywistości i przeniknie do nieznanego wymiaru zamanifestowanej zbiorowej tożsamości.

Odgłosy ulicy, klaksony i radiowe dżingle napływały pulsacją wraz z falami ciepłego powietrza. Noc, ciepła, płynna, rozmigotana, podpływała do nich jak ciemna, połyskująca woda zatoki morskiej po zmroku. Trzaski wokół ultrafioletowych lampek na owady, które kołysały się lekko, jak światła pozycyjne łodzi kołyszących się w porcie. Tyle, że tutaj zatoką było niebo, w które noc wlewała się cichą, ale potężną falą przypływu. Niektórzy wachlując się wypatrywali odległych świateł, drgających w ciepłym powietrzu. Gdzieś tam dalej była ta kosmata przestrzeń, którą można było ledwie wyczuć, spleciona z ciemnością podziurawioną światłami latarni i fosforyzującymi iglicami wieżowców.

(Rdza, Rozdział 2)

Brak komentarzy: