piątek, 8 stycznia 2016

5. Dalej w drodze


5. Dalej w drodze

Podróżowanie uzależniło ich jak narkotyk. Przyprawiało o euforię na początku drogi, wzbudzało niezwykłe wrażenia w trakcie wędrówki, a pod wieczór pozostawiało uczucie wyczerpania i nienasycenia. Podróżnik stawał się kimś innym, wzlatywał ponad zwykłe życie, oddalał się od zwykłych ludzi, a wstępował do niebezpiecznej wspólnoty włóczęgów.
W drodze nawiedzały ich upiory. To strzępy ich dawnego życia powracały do nich w myślach, zwielokrotnione i wyolbrzymione jak odgłosy echa. Matka wspominała swoją pracę u fryzjera, w niewielkiej klitce na piętrze ponad barem, pachnącej lakierem do włosów. Tęskniła za rodziną, za przyjaciółmi, za serialami w telewizji. Wspominała swoich braci. Najstarszy z nich pracował jako mechanik samochodowy, miał swój warsztat w bocznej ulicy w dzielnicy po drugiej stronie wzgórza. Średni brat próbował różnych zawodów, chciał być prawnikiem, biznesmenem, robił potem jakieś interesy w nieruchomościach. Jednak najbardziej martwiła się o najmłodszego brata. Poszedł do wojska i rzadko pojawiał się w domu.  Z kolei jej ojciec odciął się od rodziny. Początkowo częściej przebywał z kochanką niż z żoną i dziećmi. Z czasem jednak zestarzał się i zbiedniał. Kochanka odeszła. Ojciec nigdy nie podniósł się po tym załamaniu. Praktycznie przeniósł się do hotelu, w którym widywał się wcześniej z kochanką. Stary, opustoszały budynek znajdował się w centrum miasta. Matka czasem go tam odwiedzała. Hotel sprawiał przygnębiające wrażenie. Przy wejściu siedział bezzębny starzec, dawny portier nie miał dokąd pójść. Odrapany hol z przydymionymi lustrami, pociemniałe obrazy na łuszczących się ścianach, a na prawo niskie, szerokie schody prowadziły na piętra. Widma mieszkańców snuły się po labiryntycznych korytarzach. W brudnych pralniach i schowkach na szczotki grube sprzątaczki wylegiwały się na starych kanapach. Ojciec całymi dniami siedział na krześle w pustym pokoju hotelowym, naprzeciw telewizora nadającego zawody sportowe, przemówienia i seriale. Ostre światło wpadało przez nagie okno, w dole pulsowała ruchliwa avenida. Ciszę pokoju rozpraszał telewizor i terkotanie popsutego wirnika klimatyzacji. Ojciec na krześle rzucał wydłużony cień na kamienną podłogę. Ten nieruchomy, ubogi obraz wzruszał ją teraz do łez.
Dzieciak przypominał sobie szkołę. Betonowy budynek, stado dzieci i zwalistą nauczycielkę, ogromną i przerażającą Murzynkę, która czytała na głos i kazała im powtarzać fragmenty z podręcznika. Potem przypomniał sobie czas po lekcjach, kiedy biegali z chłopakami na puste parcele w dzielnicy, albo wybierali się do centrum. Czasem jeździli autobusem z bratem jednego z nich, który był konduktorem. Stał na stopniach i śpiewnie wykrzykiwał nazwy ulic, zaganiał pasażerów, po czym inkasował pieniądze za kurs. Chłopaki chciały być jednak kierowcami autobusów. W ciemnych okularach prowadzić wielki, rozkołysany pojazd, odtwarzać muzykę na cały regulator i trąbić na opieszałych przechodniów i innych kierowców. Dzieciak tęsknił za gwarem miasta i za swoimi kolegami.
Trudno powiedzieć, co wspominał Ojciec. Zapewne swoje mniej lub bardziej udane interesy.  Może wszystkie zakłady w wyścigach konnych, które obstawiał w długiej, niskiej salce o biało-żółtych ścianach, ze stołami i barem, z drewnianym podestem, na którym konferansjer odczytywał przez mikrofon wyniki gonitw. Może przypominał sobie armię sprzedawców ulicznych, którym podsuwał swoje pomysły na zarobek, grube Murzynki, które trzymały na głowach paczki marmolady z guayaby, obnośnych sprzedawców ciastek, maszynek do golenia, przegrywanych płyt z muzyką, filmami i programami. Może wspominał stoiska swoich znajomych, pełne pilotów do telewizora, ubrań, pudełek z budzikami. Może w myślach przemierzał kręte uliczki w górzystych bairros, gdzie musiał czasem bywać, żeby zapłacić komu trzeba. Może wspominał wszystkich znajomych policjantów, taksówkarzy, barmanów i kelnerów, całą tę gwarną faunę miasta, z którą łączyła go misternie utkana sieć wspólnych interesów. Może... bo nikomu się nie zwierzał. Matka i Dzieciak byli przyzwyczajeni do tego osłupienia, w które zapadał, ilekroć obmyślał swoje przedsięwzięcia, nagle całkiem nieobecny dla tego świata.

* * *

1 komentarz:

Natalia Zimniewicz pisze...

Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.