5. Dalej w drodze
Podróżowanie uzależniło ich jak
narkotyk. Przyprawiało o euforię na początku drogi, wzbudzało niezwykłe
wrażenia w trakcie wędrówki, a pod wieczór pozostawiało uczucie wyczerpania i
nienasycenia. Podróżnik stawał się kimś innym, wzlatywał ponad zwykłe życie,
oddalał się od zwykłych ludzi, a wstępował do niebezpiecznej wspólnoty
włóczęgów.
W drodze nawiedzały ich upiory. To strzępy
ich dawnego życia powracały do nich w myślach, zwielokrotnione i wyolbrzymione
jak odgłosy echa. Matka wspominała swoją pracę u fryzjera, w niewielkiej klitce
na piętrze ponad barem, pachnącej lakierem do włosów. Tęskniła za rodziną, za
przyjaciółmi, za serialami w telewizji. Wspominała swoich braci. Najstarszy z
nich pracował jako mechanik samochodowy, miał swój warsztat w bocznej ulicy w
dzielnicy po drugiej stronie wzgórza. Średni brat próbował różnych zawodów,
chciał być prawnikiem, biznesmenem, robił potem jakieś interesy w
nieruchomościach. Jednak najbardziej martwiła się o najmłodszego brata. Poszedł
do wojska i rzadko pojawiał się w domu. Z
kolei jej ojciec odciął się od rodziny. Początkowo częściej przebywał z
kochanką niż z żoną i dziećmi. Z czasem jednak zestarzał się i zbiedniał.
Kochanka odeszła. Ojciec nigdy nie podniósł się po tym załamaniu. Praktycznie przeniósł
się do hotelu, w którym widywał się wcześniej z kochanką. Stary, opustoszały budynek
znajdował się w centrum miasta. Matka czasem go tam odwiedzała. Hotel sprawiał
przygnębiające wrażenie. Przy wejściu siedział bezzębny starzec, dawny portier
nie miał dokąd pójść. Odrapany hol z przydymionymi lustrami, pociemniałe obrazy
na łuszczących się ścianach, a na prawo niskie, szerokie schody prowadziły na
piętra. Widma mieszkańców snuły się po labiryntycznych korytarzach. W brudnych
pralniach i schowkach na szczotki grube sprzątaczki wylegiwały się na starych
kanapach. Ojciec całymi dniami siedział na krześle w pustym pokoju hotelowym,
naprzeciw telewizora nadającego zawody sportowe, przemówienia i seriale. Ostre
światło wpadało przez nagie okno, w dole pulsowała ruchliwa avenida. Ciszę pokoju rozpraszał
telewizor i terkotanie popsutego wirnika klimatyzacji. Ojciec na krześle rzucał
wydłużony cień na kamienną podłogę. Ten nieruchomy, ubogi obraz wzruszał ją
teraz do łez.
Dzieciak przypominał sobie szkołę.
Betonowy budynek, stado dzieci i zwalistą nauczycielkę, ogromną i przerażającą Murzynkę, która czytała na głos i kazała im powtarzać fragmenty z podręcznika.
Potem przypomniał sobie czas po lekcjach, kiedy biegali z chłopakami na puste
parcele w dzielnicy, albo wybierali się do centrum. Czasem jeździli autobusem z
bratem jednego z nich, który był konduktorem. Stał na stopniach i śpiewnie
wykrzykiwał nazwy ulic, zaganiał pasażerów, po czym inkasował pieniądze za kurs.
Chłopaki chciały być jednak kierowcami autobusów. W ciemnych okularach
prowadzić wielki, rozkołysany pojazd, odtwarzać muzykę na cały regulator i
trąbić na opieszałych przechodniów i innych kierowców. Dzieciak tęsknił za
gwarem miasta i za swoimi kolegami.
Trudno powiedzieć, co wspominał Ojciec.
Zapewne swoje mniej lub bardziej udane interesy. Może wszystkie zakłady w wyścigach konnych,
które obstawiał w długiej, niskiej salce o biało-żółtych ścianach, ze stołami i
barem, z drewnianym podestem, na którym konferansjer odczytywał przez mikrofon
wyniki gonitw. Może przypominał sobie armię sprzedawców
ulicznych, którym podsuwał swoje pomysły na zarobek, grube Murzynki, które
trzymały na głowach paczki marmolady z guayaby,
obnośnych sprzedawców ciastek, maszynek do golenia, przegrywanych płyt z
muzyką, filmami i programami. Może wspominał stoiska swoich znajomych, pełne
pilotów do telewizora, ubrań, pudełek z budzikami. Może w myślach przemierzał
kręte uliczki w górzystych bairros,
gdzie musiał czasem bywać, żeby zapłacić komu trzeba. Może wspominał wszystkich
znajomych policjantów, taksówkarzy, barmanów i kelnerów, całą tę gwarną faunę
miasta, z którą łączyła go misternie utkana sieć wspólnych interesów. Może...
bo nikomu się nie zwierzał. Matka i Dzieciak byli przyzwyczajeni do tego osłupienia,
w które zapadał, ilekroć obmyślał swoje przedsięwzięcia, nagle całkiem
nieobecny dla tego świata.
* * *
1 komentarz:
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz