sobota, 8 kwietnia 2017

Nocna wizyta









   Nocna wizyta 

   Nocny wiatr, szelest cykad i zapach morza wypełniały powietrze. Granatowa ciemność i mleczno-żółte światło dzieliły między siebie przestrzeń. Strome dachy piętrzyły się pod rozgwieżdżonym niebem, kręte uliczki prowadziły nad skalisty brzeg morza.
   Siedzieli w hałaśliwym i zatłoczonym barze. Ze względu na ciasnotę mieli wrażenie, że odrapane ściany zbliżały się do nich. Przez uchylone okiennice widzieli zmierzwione sylwetki palm na tle ciemnego owalu zatoki. Gorący letni wieczór otulił małe miasteczko nad morzem.
   Claire zerknęła na reklamę przyklejoną do ściany. Na plakacie młoda kobieta w czarnym berecie oferowała widzowi szklaneczkę czerwonego napoju. Dubbonet, głosił napis pod spodem. Za butelką siedział kot. Blondynka w berecie uśmiechała się prowokacyjnie.
   Richard palił  papierosa, Claire wpatrywała się w tłum. No proszę, jak gdyby nigdy nic, zimnokrwiści Anglicy siedzieli sobie pośród namiętnych Francuzów. Trzy lata po „soixante neuf, année érotique” spędzali wakacje w Saint Raphael na Lazurowym Wybrzeżu. Wciąż czuć było tutaj swobodną atmosferę lat sześćdziesiątych. A jednocześnie zza horyzontu wyłaniały się pełne splendoru i blichtru, hedonistyczne lata siedemdziesiąte.
   Jakiś mężczyzna próbował dodzwonić się gdzieś z telefonu stojącego na kontuarze baru. Krzyczał i krzyczał do słuchawki.
   Nagle jakaś para zatrzymała się przy ich stoliku. Usiedli na dwóch ostatnich wolnych krzesłach. Nowi przybysze wyglądali dość niezwykle. Obydwoje milczący, wnikliwie obserwowali tłum, który zupełnie ich ignorował, jak pod wpływem czaru. On miał krótkie, czarne włosy, długi nos i pociągłą twarz. Ona była nieco wyższa od niego, na głowie miała chustkę, a ubrana była w lekki płaszcz. Siedziała sztywno wyprostowana. Wpatrywała się w jakiś odległy punkt. Z nagła utkwiła spojrzenie w wisiorku Claire.
   – Co to jest? – kobieta wskazała palcem medalion.
   – To jest znak zodiaku – odparła Claire.
   – Aha. A co to znaczy? – indagowała nieznajoma.
   – Symbol gwiazdozbioru Koziorożca.
   – Czyli… konstelacja gwiazd na niebie?
   Kobieta uporczywie przyglądała się medalionowi. Jej towarzysz zachowywał się, jakby zażył jakieś narkotyki i próbował to ukryć. Starał się zachować obojętną minę, jednak jego twarz wykrzywiały zabłąkane, szalone grymasy tłumionego śmiechu bądź przerażenia.
   – Jestem Claire – wyciągnęła rękę.
   – George… George ? - mężczyzna zwrócił się do swej towarzyszki.
   – Verra… - przedstawiła się kobieta.
   – Skąd przyjechaliście? – włączył się Richard.
   – Stąd niedaleko. Ale i nie stąd. Z bliska i z daleka – odrzekł enigmatycznie George.
   Vera zachowywała się jeszcze dziwniej. W zasadzie przez większą część czasu siedziała zapatrzona w przestrzeń. Wyglądała na zamyśloną albo śmiertelnie znudzoną. Wówczas znienacka odzywała się z natarczywą dociekliwością.
   Rozmowa z nimi była dość osobliwa. Przyjezdni mówili nieskładnie po angielsku i prawie zupełnie nie znali francuskiego. Mimo to  roztaczali atmosferę pewnej intymnej zażyłości i wzajemnej, zmysłowej fascynacji. Z drugiej strony zachowywali się, jakby mieli coś do ukrycia, unosił się wokół nich nastrój jakiejś niesamowitej, być może groźnej tajemnicy.
   W końcu nowi znajomi zaproponowali im udział w małym przyjęciu. Mogli zabrać ich swoim samochodem niedaleko stąd, za Le Dramont, koło Agay. Czemu nie? Claire z Richardem nie mieli innych planów. Zgodzili się.
   Udali się do wozu. Liście drzew szeleściły hipnotyzująco, cienie kołysały się wraz ze światłem latarni zawieszonych na ścianach domów. Skręcili w ciemny zaułek. Znaleźli się w jednym z wąskich przesmyków między niewielkimi kamienicami, gdzie trzeba było omijać przymknięte okiennice, sznurki na pranie i skrzynki wystawiane na zaplecza restauracji.
   George wskazał im mały plac u wylotu ulicy. Citroen DS cabriolet stał sam na pustym parkingu nad morzem, oświetlony blaskiem księżycowego światła, a za nim w granatowej ciemności srebrzyła się zatoka.
   – Idźcie przodem!
   Sami skręcili w niewielki zaułek po prawej. Richard i Claire, chybocząc się na kostce brukowej, poszli w stronę samochodu. Przechodząc, Richard ujrzał kątem oka nowych znajomych. Vera opierała się o parapet zamkniętego okna i paliła papierosa. Trzymała go w bardzo nietypowy sposób. Natomiast George wyjął z kieszeni niewielkie płaskie pudełko, podobne do papierośnicy, po czym otworzył je we wnętrzu dłoni. Ze środka przedmiotu błysnęło jasne światło. Mężczyzna wpatrywał się w nie przez chwilę, roześmiał się dziwnie i schował przedmiot do kieszeni.
   Wówczas jego obraz zafalował i zniknął na chwilę, a jego sylwetkę wypełniła głęboka czerń. To samo stało się z wyglądem jego towarzyszki. W tej czerni pojawiły się przez moment jakieś niesamowicie obce, niepojęte kształty. A potem powróciła ich zwykła powierzchowność. „Dziwne doznania po absyncie”, pomyślał Richard.
   Znaleźli się na małym parkingu otoczonym przez morze.
   – Tam jest nasz samochód! – wskazał George.
   Zobaczyli niewielki, opływowy wóz o czerwonym lśniącym lakierze, Citroen DS cabrio. Mężczyźni zajęli miejsca z przodu, a kobiety z tyłu. I zaczęła się karkołomna jazda. Wyjechali z miasteczka, udając się w stronę Le Dramont.
   Jechali drogą wzdłuż wybrzeża. Trasa prowadziła serpentynami pośród skał, zagajników i prywatnych rezydencji. Z ciemności wyłaniały się niezwykłe kształty drzew i głazów, a dalej morze wzbierało falami nieogarnionego, bezkresnego żywiołu. Daleko po drugiej stronie zatoki widoczne były światła innej miejscowości, a wyżej, ponad wzgórzami, miriady gwiazd. Upajali się ciepłą, krystaliczną atmosferą wieczora.
   Niespodziewanie Vera wspięła się na kanapę i usiadła na oparciu, ze stopami na siedzeniu. Siedziała tak na klapie bagażnika, podczas kiedy samochód jechał z pełną prędkością. Wiatr rozwiewał kosmyki włosów wystające spod chustki. Kobieta miała wciąż ten sam obojętny wyraz twarzy. Następnie podniosła się i stanęła na wyprostowanych nogach na karoserii samochodu. Stała tak nieruchomo, podczas gdy wóz z pełną prędkością pokonywał zakręty między zalesionymi wzgórzami. Rozglądała się na boki, jakby chciała wskoczyć gdzieś na jedno z drzew mijanych w zawrotnym pędzie. W końcu usiadła z powrotem na klapie bagażnika.
   Siedziała, wystawiona na pęd wiatru, a potem lekko zeskoczyła na dół i wbiła spojrzenie w Claire. Nie mogła skupić wzroku, niczym pijana.
   – Papierosy! Masz papierosy?
   Zapaliła. Zapatrzyła się przed siebie i beznamiętnie objęła Claire ramieniem.
   Samochód skręcił z głównej drogi w lewo, po czym ruszył krętą uliczką w górę, aż zatrzymał się przed metalową bramą. Brama otworzyła się. Wjechali na dziedziniec i zaparkowali na żwirowanym podjeździe. Wysiedli z samochodu i poszli w stronę willi. Niewysoka, choć rozległa rezydencja została wbudowana w zbocze wzgórza nad morzem.
   Szli wzdłuż ściany niskiego domu, aż skręcili za róg. Znaleźli się na niewielkim tarasie. Minęli basen, obok którego stało kilkoro ludzi. Z lewej majaczyła niska biała fasada o prostych kątach, z drugiej strony basen, a nad nimi letnie nocne niebo, z gwiazdami rozsypanymi nad zatoką, która marszczyła się w świetle księżyca. Powierzchnia basenu była gładka i jak zwierciadło odbijała chłodny blask księżyca. Zgromadzeni ludzie wyglądali jako porcelanowe lalki otoczone chłodną poświatą. Powiew wiatru uderzył Claire w twarz i zmierzwił jej włosy. Zakołysała się i przytrzymała ściany.
   Przeszli dalej, aż trafili na uchylone, szklane drzwi. Wejście zasłaniała kotara. Znaleźli się w zaciemnionym salonie. Ruszyli dalej. Po wąskich schodach dostali się na piętro. Szli korytarzem tak wąskim, aż ocierali się o ściany. Drewniana podłoga skrzypiała pod ich stopami. Mijali zamknięte pokoje. W końcu para znajomych otworzyła jakieś drzwi. Weszli za nimi. Znaleźli się w kompletnej ciemności.
   Claire próbowała oprzeć się o ścianę, ale jej nie odnalazła. Gdzie był Richard? Nagle straciła orientację w przestrzeni. W ciemności migotały jedynie barwne strugi światła. Strumyki świateł wibrowały wokół niej, elektryzując otoczenie. Chciała dotknąć palcami skóry, ale nie potrafiła w ciemności znaleźć własnej ręki. Obejrzała się, ale nie dostrzegła swojego ciała, jedynie wiązkę światła. Kiedy spojrzała w górę, promień ją oślepił. Bezpośrednio pionowo w dół również widziała jedynie oślepiający snop światła. Kątem oka widziała swój strumień jako smugę drobnych rozbłysków koloru ciemnego miodu. Została zamknięta w snopie światła!
   Absurdalne doznanie sugerowało, że była jednocześnie nieskończenie długa i cienka. Nie mogła się przewrócić, ponieważ nie stała. Nie dostała zawrotów głowy, bo nie miała organów. Była jedynie czystą świadomością. W jakiś sposób przemieszczała się w przestrzeni kosmicznej. Jakkolwiek to się działo. Kompletną dezorientację wywoływało wrażenie przebywania jednocześnie w wielu miejscach wzdłuż nieskończenie długiego promienia światła.
   Nie była jednak sama w tej nieograniczonej przestrzeni. Wokół niej pulsowały podobne smugi światła, w subtelnej gamie barw. Otaczały ją inne świadomości. Jakaś siła spychała je wszystkie w jedną stronę. Wszystkie snopy wessał niewidzialny lej. Skupione razem, barwne wiązki rozbłysków przecinały i przenikały się, jak promienie laserów, które widziała na filmie. Jej świadomość przemieszczała się z nieprawdopodobną prędkością i pokonywała niesamowite odległości. Czuła tę dal jakimś szóstym zmysłem.
   I wówczas, zanim zdążyła zareagować, znalazła się w nieznanym, konkretnym miejscu. Znienacka poczuła ciężar cielesności. Dotarły do niej czyjeś odległe wspomnienia. Zobaczyła jakiś stół na tarasie, w tle niewyraźne, falujące kształty, utrzymane w tonacjach sepii, brązu i karminowej czerwieni. Blat stołu znajdował sie wysoko, na nim widniało coś, naczynie lub owoc, trudno było jej dokładnie określić. Pojawiła się czyjaś ręka o niezwykle długich palach. Chwyciła to coś, co wyglądało jak naczynie lub owoc, i podała jej prosto przed oczy. Claire niezdecydowanie stała w miejscu, nie wiedząc, jak się zachować.
   Wówczas poczuła szarpnięcie za ramiona, unoszenie w górę i z powrotem znalazła się w strumieniu wibrujących iskier miodowej barwy. Nieznana siła ciągnęła ją przez niewidzialny lej. W znajomej ciemności światła rozdzieliły się na osobne wiązki, które wibrując elektryzowały przestrzeń.
   Spróbowała dotknąć swojego ramienia. Istotnie, włoski na skórze były postawione i sztywne. Wyczuła u siebie gęsia skórkę. Odwróciła się, pokonała krok, dłonią znalazła klamkę, nacisnęła ją i otworzyła drzwi. Jeszcze jeden krok i wróciła z powrotem na korytarz.
   Znalazła się w półmroku klatki schodowej. Za nią wyszedł jej mąż, Richard. Starannie zamknął drzwi. Spojrzał na nią pijanym wzrokiem, jednak z napięciem na twarzy.
   – Wracamy?
   – Tak. Chodźmy na dół.
   Wrócili do Saint-Raphael po torach kolejowych, bo pociągi w nocy nie kursowały. Wycieńczeni dotarli nad ranem do swojego pokoju. Jak przez mgłę Claire zapamiętała zniszczone buty i piękny wschód słońca.
   Następny dzień zastał ich w tej samej kafejce. Słońce dosłownie wbijało człowieka w bruk. Bezdomne psy polegiwały w skąpym cieniu. Daleko na piasku widać było nieruchome, lśniące ciała plażowiczów. Nadchodziła pora największego upału. Nawet wiatr był gorący i nawiewał ciepłe powietrze przez okno. Uchylone okiennice trzeszczały irytująco na wietrze.
   Claire niemrawo piła drugą kawę. Siedzieli przy tym samym stoliku, jednak w tym momencie bar był pusty, jeśli nie liczyć kilku stałych klientów.
   Richard stał przy kontuarze, trzymał słuchawkę telefonu i próbował połączyć się z rodziną w Anglii.
   – Słyszycie mnie?! – krzyczał.
   Wtedy weszli oni. Usiedli przy ich stoliku.
   Tym razem George był śmiertelnie blady i poważny. Wyglądał jakby miał rzucić się na kogoś z pięściami.
   – Nikomu nic nie mówcie.
   – Inaczej zabiją nas i was.
   Vera spojrzała Claire prosto w oczy z tym samym obojętnym wyrazem twarzy.
   Wyszli zanim zdążyli coś zamówić. Odjechali swoim czerwonym Citroenem DS cabrio.
   Richard wciąż próbował połączyć się przez telefon z domem.
    
   * * *