poniedziałek, 14 grudnia 2009

Tranzyt Jam Session, 13.12.09


IN MEMORY OF JERZY CZURAJ
Muzyka i film na Dworcu Centralnym

Niedziela 13.12.2009

godz.19.30:
"TWARDOŚĆ PRZESTRZENI"
Film o twórczości Jerzego Czuraja
realizacja: Marcin Kossowski

godz. 20.00:
amok & eRefeN
Tranzyt Session: Passengers

* * *

W zakamarkach aluminiowego, ażurowego odwłoka Centralki, w miejscu niemal tajnym, do którego trzeba kluczyć jak do wnętrza ślimaczej muszli, STEP założył nową galerię. Dawny bar na antresoli, między nieczynną ubikacją a nieczynnymi kasami przedsprzedaży, w zapomnianym zaułku, długie, przeszklone pomieszczenie, wychodzące na taras ponad parkingiem.
Od wejścia rzucają się w oczy duże, kwadratowe obrazy wykonane z rozmontowanej broni: pistoletów, rewolwerów, karabinów. Z metalowych części powstały abstrakcyjne kompozycje przypominające jakieś śmiertelnie groźne skrzydła, czy zabójcze metalowe wachlarze. Monika poczuła wobec nich dreszcz przestrachu.
Zagraliśmy z Amokiem dwie długie suity - jedną pod fotografie obrazów Jerzego Czuraja, drugą do filmu o J.C.
Płynne pogłosy przeszły łagodnie w delikatnie dubowy rytm, z brylującą ponad nim gitarą Andrzeja i moimi rytmicznymi, transowymi klawiszami. W pewnym momencie rytm wyznaczała melodia sampli - gitary basowej i głosu, tworząc niemal niesłyszalne, ale nieodzowne "skaczące" tło. Do tego nieregularne riffy Andrzeja.
Druga suita była już bardziej poważna. Powtarzające się pojedyncze akordy klawiszy, wyznaczały transową, skoczną "melodyjkę" - jak nazwał to Andrzej, a pod nią pulsowała stopa i talerze. Do tego nieregularne, drapieżne i dynamiczne dźwięki gitary Amoka (tzn. gitara należy do Jackowskiego, przez rok z nami grała, teraz Turczynowicz musi ją oddać), które wstrzeliwały się na wyższy poziom, nie pozwalały nam ugrzęznąć w "miękkich" brzmieniach acid jazzu. Koniec był zaskakujący dla mnie samego. Płynne, "rozespane", liryczne dźwiękowe pejzaże zamieniły się w drapieżny, pełen niepokoju lot. Pół godziny ukojenia i potem minuta niepokojących, szarpiących dźwięków, z których wyłaniały się mechaniczne sygnały, jakby aparatury medycznej.
Przyszło kilka osób, dość wytrawnych słuchaczy. Czuli się dobrze, wyczuwałem ich uwagę, w pewnym momencie spojrzałem w bok i zobaczyłem nieznanego faceta, który najpierw spoglądał na mnie ze zdziwieniem, a potem siedział z zamkniętymi oczami, i wcale nie spał. Znowu udało nam
się kogoś porwać...
Ja sam, jak zwykle potem, czułem się bezsilny, bezbronny i wyczerpany - jak prawdziwe medium.

* * *

fragmenty sesji tutaj:
Tranzyt Session 13.13.09

* * *

wtorek, 8 grudnia 2009

Athens, 06.12.2009






Manifestacje w pierwszą rocznicę zamieszek w Atenach, podczas których zginął młody anarchista, zastrzelony przez policjanta.
Na zdjęciacha między innymi budynek Muzeum Narodowego w Atenach.

photos by Tereza Papamichali & Friends

* * *

wtorek, 1 grudnia 2009

Momentalność


Niepodległość trójkątów. Każda osoba związana jest emocjonalnie z inną, prócz nas; nigdy nie posiadamy samych siebie na własność. Może właśnie ta momentalność związków, „wymienność” ludzi sprawia, że tak bardzo chcemy być niezależni?
Zwyczaje godowe homo sapiens stają się coraz bardziej agresywne. Może to efekt przeludnienia?


„Aspekty czasu momentalnego:

* zmiany informacyjne i komunikacyjne umożliwiające transmisję informacji i idei oraz jednoczesny dostęp do nich na całym globie;
* zmiany technologiczne i organizacyjne, które znoszą podział na dzień i noc, dni robocze i weekend, dom i miejsce pracy, wypoczynek i pracę;
* rosnąca jednorazowość produktów, miejsc i obrazów w „społeczeństwie wyrzucającym”;
* rosnąca zmienność i efemeryczność mód, produktów, procesów pracy, idei i obrazów;
* zwiększona „tymczasowość” produktów, miejsc pracy, zawodów, cech, wartości i związków osobistych;
* mnożenie się nowych produktów, powstawanie elastycznych form technologii i olbrzymich ilości śmieci, często przelewających się przez granice państw;
* rozpowszechnianie się form pracy krótkoterminowej, wzrost liczby zatrudnianych dorywczo, starających się przygotować sobie pewne „portfolio” umiejętności;
* „pakietowanie” odpoczynku, edukacji, szkoleń i pracy;
* nadzwyczajny wzrost dostępności produktów z różnych krajów, dzięki czemu można „konsumować” wiele stylów i mód bez potrzeby podróżowania do miejsc ich pochodzenia;
* wzrost wskaźnika rozwodów i innych przejawów rozpadu rodziny;
* słabnięcie z pokolenia na pokolenie poczucia zaufania, lojalności i obowiązku w rodzinach;
* poczucie, że „tempo życia” na świecie jest za szybkie i sprzeczne z innymi aspektami ludzkiego doświadczenia;
* rosnąca zmienność preferencji politycznych.”

John Urry "Socjologia mobilności". PWN Warszawa 2009

* * *

piątek, 27 listopada 2009

poniedziałek, 23 listopada 2009

Belen Gopegui "Zdobywanie powietrza"

"Mieć czy być, ale być ojcem oznaczało mieć syna, być magistrem, mieć tytuł, być człowiekiem, mieć ręce, nogi, mózg, język serce. Choć mógł odebrać matce Marty porcelanowy serwis, nigdy nie mógłby odebrać jej doświadczenia posiadania go. Kontynuować życie, powiedział sobie, przyjmując istnienie nie jako aksjomat, ale jako to, co nas tworzy".

"Mamy mało czasu, Marto. Jakieś czterdzieści pięć lat, jeśli odrzucimy dzieciństwo i starość. Trzeba się uczyć, zdobyć mieszkanie, pracę, pieniądze, dostarczyć radości ciału, poznać różne rzeczy. Dobrze jest nie zagubić się, myśląc, że to, co się dzieje, nie dzieje się "naprawdę", że ten świat nie jest "naprawdę" światem".

Belen Gopegui: "Zdobywanie powietrza", Rebis, Poznań 2009

* * *

środa, 18 listopada 2009

a little piece of cake # 1






glimpses of real world

* * *

a little piece of cake # 2






shared with M.S.

* * *

niedziela, 8 listopada 2009

"Doktor Żywago". Credo


"To dobrze, kiedy człowiek zawodzi nasze oczekiwania, kiedy nie odpowiada z góry powziętym wyobrażeniom. Typowość to koniec człowieka, to wyrok na niego. Jeżeli nie da się go podciągnąć pod żaden wzorzec, jeżeli nie jest typowy, to znaczy, że spełnia przynajmniej połowę wymagań, jakie się stawia człowiekowi. Jest panem samego siebie, zdobył już szczyptę nieśmiertelności”.

Borys Paternak "Doktor Żywago"

* * *

Jedna
z 5 największych powieści XX w. Pozostałe:
James Joyce "Ulisses"
Thomas Pynchon "Tęcza grawitacji"
John Fowles "Daniel Martin"
William S. Burroughs "Zachodnia kraina"

Stacja Wolimierz - Dzień polski

Dzień polski - przedstawienie na Stacji Wolimierz:

http://www.youtube.com/watch?v=WkrreBIKlE4

sobota, 7 listopada 2009

Pink Jupe

pink jupe by malga kubiak at jadlodajnia filozoficzna 2003

http://www.vimeo.com/7465157

Pokarmy

Pokarmy ziemskie, pokarmy niebiańskie
Zbierają we mnie, otwieram oczy, rozkładam ramiona,
Chciałbym cię przynajmniej objąć, zanim znikniesz w tłumie,
W jakimkolwiek języku wyrażasz rozkosz,
Zawroty głowy, zawroty bioder, słodkie rozkołysanie,
Zanikanie.

Siekiera: "Bez końca"

Wojna
Wojna i gniew

Miłość
Miłość jak krew
Zatruta przez słowa

Życie
Życie to tylko chwila
Przed nami jest noc
Przed nami jest świat
Bez końca X 4

(Tomasz Adamski)

poniedziałek, 5 października 2009

Różnica

miało być

RÓŻNICA
STANOWI
SIĘ SAMA

może będzie

* * *

czwartek, 10 września 2009

Manifestacje Poetyckie




Manifestacje Poetyckie
piątek 4.09.2009
kawiarnia Nowy Wspaniały Świat
ul. Nowy Świat 63

(foto: Kasia Damulewicz)

Wieczór na Folwarcznej 2



Wieczór na Folwarcznej 1



Uwaga, kongestia!
wieczór miejski na Folwarcznej
piątek, 28.08.2009
Praska Metta Artystyczna
ul. Folwarczna 3

(foto: Eliza Rudzińska)

czwartek, 20 sierpnia 2009

Nasze wyspy

Niech doświadczenie ustąpi przed wyobraźnią.
Nadszedł czas, by rozwiązać przedstawienie,
rekwizyty zaś oddać ich właścicielom:
ciemne zaułki pijakom a ziemię zwrócić ziemi,
najwyższe piętra biurowców gangsterom a niebo niebu,
potargane chmury oddać wałkoniom a morze morzu.

Niech ulotnią się spalone liście i ciche lamenty

jak zapach benzyny i zapach truskawek
rozwiewają się w soczystym wieczornym powietrzu,
koty jak słodkie leniwe marzenia o wolności
wspinają się na dachy i balansują na krawędziach.
Niech doświadczenie ustąpi przed wyobraźnią,
aby wciąż nas spowijał
ten sam sen
sen ten sam
aby nas spowijał wciąż.


Niech owce pasą się w dolinach,
a mistrzowie tańczą na szczytach.
Tutaj nasze drogi rozchodzą się. Dla jednych
są drogi czarne i grząskie jak żądza i śmierć
gdzie błądzą ciała okradzione z dusz,
drogi błękitne i wąskie jak hartowane ostrza
i jak zbyt wielka wrażliwość,
a dla innych są drogi złote i rozległe
jak oślepiająca pustynia samotności
i jak olśnienie harmonii,
są kręte ścieżki powietrzne, zmienne szlaki wodne
i splątane podziemne korytarze,
są Głupcy, Królowie i Gwiazdy,
Spiralne Korytarze i Przestrzenie Przygody.
Ale my dotknęliśmy już ękitNej Przestrzeni,
przeżyliśmy już naszą Przygodę i teraz idźmy dalej.
Nie warto zostawać zbyt długo w jednym miejscu,
rozejdźmy się w swoje strony,
nie warto zabierać zbyt wiele bagażu,
jeśli nauczyliśmy się czegokolwiek, idźmy dalej.
Teraz możemy lepić nowych Królów i nowych Głupców,
rozsiewać nowe Gwiazdy i zaplatać nowe Spirale,
które gdzieś kiedyś dla kogoś będą Przestrzenią Przygody.
Mistrzowie niech tańczą na szczytach,
a nas wciąż będzie spowijać
ten sam sen
sen ten sam
będzie nas spowijać wciąż.


Dopóki istnieją drogi,
dopóty wciąż jeszcze mamy szanse.
Niech owce pasą się w dolinach
a mistrzowie tańczą na szczytach,
jak długo będzie trwać ten Wielki Dzień,
rozłożony wachlarz, ociężały ogon pawia,
smuga barw i dźwięków, ożywiająca nagą ścianę.

I
nasze wyspy będą wciąż

kołysać się i migotać
w świetle księżyca,
pomiędzy wód podziemnych zwierciadłem
a
zwierciadłem niebiańskich wód,
otulone marzeniami
migotać i kołysać się
wciąż będą nasze wyspy

zamknę za sobą
drzwi.


* * *

(fragment poematu "Rozdroże",
napisane koło 2005 r.)

wtorek, 18 sierpnia 2009

Znaki wodne

ękitNej
Przestrzeni ofiarowany,
unosisz się ponad zalążkiem świata
skulonym w zasklepionej skorupie,
która kołysze jego jednoczesność,
jak szorstkie łożysko rzeki,
która otula jego różnorodność,
jak wielobarwne pióra.


rozlewiska mokradła podmokłe lasy
trzciny zmarszczona woda,

najbystrzejsze oczy najczulsze uszy,
niech spoczną w twoim spokoju,
twój niepokój je spłoszy.
ale nawet jeśli odleciały one wrócą tu,
pozostały kręgi na wodzie
trzepot skrzydeł blizny śladów,
jak znaki wodne,
jak piana na piasku.


błękit okna kora serce czar drzewa drzwi,
najstarsze słowa nawinięte na krosna życia
splatają się w jednorodną osnowę
tkaniny, której ty będziesz wątkiem,
tę grę zaczynasz od nowa.
zapomnij wszystko, co wiesz
i idź do miasta.


* * *

(fragment poematu "Rozdroża",
napisane ok. 2005)

Noc

w niemym świetle ulicznych latarni majaczą cienie samotności,
w wirze podartych gazet chroboczą cienie zdarzeń,
w pętlach linii telefonicznych dygoczą cienie emocji.
a teraz za wszystkie skradzione uniesienia poranków
demony poranka otwierają labirynt,
za wszystkie godziny dnia ciążące u nóg i na karku
demony popołudnia zamykają pustynię,
a za wszystkie złudne wieczory spadające na głowę
demony wieczora wzniecają próżne wiatry nocy,
poprzez szerokie aleje i obskurne zaułki
kołując galopują spiralnie w dół,
jakby zbiegały z krawędzi na samo dno
na dno zgniłozielonego kielicha,
a er podąża za nimi, z zamglonymi oczami
w ociężałość, senność, zapomnienie...

* * *

Gong

mosiężny gong wieczora zapowiada
wyczerpanie dnia i przypływ nocy.
er (jakby stoczył się z samego szczytu wzgórza
przywiązany do obręczy płonącego koła),
er podniósł się zza biurka
i zanurzył w rozcieńczoną rtęcią tęczę ulic,
popękany asfalt jak negatyw porysowanego lustra.

- możesz przejść na drugą stronę, duchu,
przez te szczeliny możesz teraz przejść na drugą stronę,
duchu z bliźniaczej wyspy.
a gdybyś znalazł się tutaj, zobaczyłbyś i usłyszałbyś
ten gong. mosiężny gong wieczora.
i wąchałbyś z nami ten dzień. i pił tę noc.

i jak er, kiedy podnosi się zza biurka,
patrzyłbyś teraz spod kaptura cienia
na horyzont cieniowany konturówką domów i drzew.
więcej domów niż drzew: mrużą oczy rozbłyszczają oczy
mrużą oczy rozbłyszczają oczy mrużą oczy,
powieki ulicy zaciskają się wokół BŁękitNej Przestrzeni,
aż ostatni skrawek nieba wilgotnieje od światła.
spopielone pragnienia, strzępki sekretów i próśb
osypują się na stoiska sprzedawców gdzie zegarek wybiera
ręka w przeciwsłonecznych okularach odbicie telefonu w tle
samochody rozwiewające uśmiech zza szyby
czy ten ktoś uśmiecha się do mnie?
kto podniesie leżącą na ziemi ulotkę?
kto dostanie zaproszenie na bankiet?
bo zapowiada się dziś wielki bankiet
w Cristal Palace, tym nowym wieżowcu,
i całe miasto tam idzie, koniecznie trzeba tam pójść,
chodźmy wszyscy na otwarcie Cristal Palace,
pójdźmy tam wszyscy,
może poznamy kogoś nowego,
szum rozsuwanych drzwi i...

* * *

czwartek, 13 sierpnia 2009

Koty

Krok za krokiem wzdłuż progu
obcej skóry blizny znajome
przyciągają, zasysają, ocierają się;
jak koty obwąchujemy krawędź nieznanego
blasku. Obcego. Oślepienie zrównaniem.

* * *

("Rdza", fragment rozdz. 4)

* * *


* * *

czwartek, 6 sierpnia 2009

Artaud: Tu spoczywa


Antonin Artaud: Tu spoczywa

(spolszczył: eRefeN)

Ja, Antonin Artaud, jestem swoim synem,
swoim ojcem, swoją matką
i sobą samym;
niwelatorem błędnego koła, gdzie samo sobie szkodzi
płodzenie,
błędnego koła tatomama
i dziecko,
bardziej sraka z dupy babki
niż z ojcomatki.

Co znaczy, że przed mamą i tatą
którzy nie mieli ani ojca ani matki
ponoć,
a więc skądże by się wzięli
oni
kiedy stali się tą unią
jedyną
której ani żona ani mąż
nie mogli widzieć siedząc lub stojąc wciąż,
przed tą nieprawdopodobną dziurą
niech duch się dla nas poszukuje,
mimo że trochę już nami zniesmaczony,
będąc tym ciałem bezużytecznym,
stworzonym z mięsa i oszalałego nasienia,
tym ciałem powieszonym, sprzed zawszenia,
pocącym się na niemożliwym stole
nieba
jego stwardniały zapach atomu,
jego togomeski zapach plugawego
ścierwa
wyrzuconego z drzemki
inki pozbawionego palców

tego który dla wyrażenia idei miał ramię,
ale nie miał ręki, jeno dłoń
martwą, od kiedy straciła swe palce
wskutek ciągłego mordowania królów.

Tutaj wybijając marsz na żelaznych cymbałach,
obieram podrzędną drogę ku dziwkom
w przełyku oka prawego
w mogile splotu słonecznego
który w drogę wbija ostrogę
aby oswobodzić następcę prawowitego.
nuyon kidi
nuyon kadan
nuyon kada
tara dada i i
ota papa
ota strakman
tarma strapido
ota rapido
ota brutan
otargugido
oté krutan
Ponieważ byłem Inką, ale nie królem
kilzi trakilzi
faildor
bara bama
baraba
mince
entretili
TILI
zakleszcza cię w zgięcioskurczu
wszystkiego lub
w bałaganie całego ciała.

I ani słońce, ani nikt inny,
żadna istota nie była ważniejsza ode mnie,
żadna istota nie mogła być ze mną na «ty«.

Miałem niewielu wiernych, lecz nie wahali się umrzeć za mnie.
Kiedy byli już zbyt martwi aby żyć,
nie widziałem nikogo prócz nienawistników,
którzy walczyli po stronie tamtych
pragnąc zająć ich miejsca,
zbyt tchórzliwi by walczyć przeciwko nim.
Lecz kto ich dostrzegał?
Nikt.

Karły Piekielnej Persefony,
mikroby matryc każdego gestu,
błazeński śluz martwego prawa,
cysty tego, co sam na sobie dokonuje gwałtów,
języki skąpców
kleszcze porodowe
szperające nawet w
urynie,
latryny kościstej śmierci
którą gwintuje zawsze ten sam
posępny
wigor,
z tego samego ognia,
którego schronieniem
innowator przerażającej
pętli,
zamknięty
w macieżywota
jest żmijojciec
z moich jaj.

Ponieważ to koniec jest początkiem.
I tenże koniec
jest tymże,
który eliminuje
wszystkie środki.

A teraz
wam wszystkim, istotom,
mam wam do powiedzenia tyle, że
sram na was.
I idźcie się
je... dnoczyć
peruka
penitencji
wszy łonowe
wieczności.

Nie spotkam się już ni razu
z istotami, które połknęły
gwóźdź życia.

A spotkałem się pewnego dnia
z istotami, które połknęły gwóźdź życia,
gdy tylko odstawiłem matczyną pierś,
a istnienie wkręciło mnie w siebie,
i bóg przywrócił mnie do niej.
(ŁAJDAK)

Tak oto
wydobyto ze mnie
tatę i mamę
i smażeninę jeża w
Krzyku
w seksie (środku)
wielkiego zadławienia
skąd wydobyto to skrzyżo
wanie szmatki
(martwej)
i materii
która tchnęła życie
w Jeżokrzyk
kiedy z gnoju
martwego mnie
upuszczono
krwi
w której złoci się
całe życie przywłaszczone
na zewnątrz
tak oto:
wielką tajemnicą kultury indiańskiej
jest sprowadzenie świata do zera,
zawsze,

ale raczej
1) zbyt późno niż wcześniej
2) to znaczy
wcześniej
niż zbyt wcześnie
3) to znaczy że zbyt późno
nie może powrócić bardziej niż kiedy
wcześniej zjadło zbyt wcześnie
4) to znaczy że w
tym samym czasie najpóźniej
jest tym co poprzedza
i zbyt wcześnie
i najwcześniej
5) i choćby nie wiem jak się spieszyło
wcześniej byłoby
zbyt późno
co nie mówi ni słowa
jest tam od zawsze
i krok po kroku rozpakowuje
wszystkie najwcześniej

Komentarz
Zjawili się, łajdaki jedne,
po wielkim rozpakowywaniu
zamanifestowanym wszem i wobec jako
1) om-let cyferblat
(to wyszeptane)
nie wiedzieliście tego
że stan
JAJA
był stanem
anty-artauda
par excellence
i że dla zatrucia artauda
nie ma nic
prostszego niż ubić
dobry omlet
w przestrzeniach
zmierzających do punktu
żelatynowego
od którego artaud
dążąc do stworzenia człowieka
uciekał
jak przed odrażającą zarazą
i to jest ten punkt,
w który usiłuje się go wtłoczyć,
nic prostszego niż dobry omlet
nafaszerowany trucizną, cyjankiem i kaparami
transmitowany powietrzem do jego rejestru
dla rozczłonkowania Artauda
w anatemie jego kości
POWIESZONEGO NA WEWNĘTRZNYM TRUPIE
i 2) palauletka wydobywa
larżauletka tytułuje cię
3) tuban cici tarflan
z głowy i
głową w ciebie mierząca
4) homunculus zrogowacenia
czołowego
i kleszczy skurwiających cię

chybocze się na śmierdzącym właścicielu
tym aroganckim kapitaliście
czyśćca
płynącym w kierunku sklejenia
ojcomatki z rodzajem nijakim
całkowicie z jego materii
i kim go zastąpi, kim?
ten który stworzył byt i nicość,
tak jak my zwykliśmy sikać.

A ONI WSZYSCY WRESZCIE SIĘ
ODPIERDOLILI

Nie, pozostaje potworny świder
świdrozbrodnia
tak potworna
stary gwóźdź zięciowski
spaczenie na korzyść zięcia

[nie dostrzega się, że tym fałszywym zięciem
jest Jeżokrzyk
znany już w Meksyku
na długo przed jego tryumfalnym wjazdem na ośle do Jerozolimy
i ukrzyżowaniem Artauda na Golgocie.
Artauda
który wiedział że nie ma ducha
poza ciałem
który odnawia się jak zazębienie trupich szczęk,
w gangrenie
kości udowej
wewnątrz.

Każdy prawdziwy język
jest niezrozumiały
jak szczęk
szczękania zębami;
lub szczęk (burdel)
zębatej kości udowej (we krwi)]
fałszywy
z przerżniętego bólu kości
dakantala
dakis ketel
ta redaba
ta redabel
de stra muntils
o ept enis
o ept atra
ze spoconego
bólu
w środku
kości.
Z tego podminowanego bólu kości
narodziło się coś
co stało się tym, co było duchem
dla oczyszczenia w bólu motorycznym
z bólu,
tej matrycy
konkretnej matrycy
i kości
dna wapienia
co stało się kością.

Morał
Nie męcz się nigdy bardziej niż trzeba,
choćbyś miał stworzyć kulturę opartą na zmęczeniu
swoich kości.

Morał
Kiedy wapień został zjedzony przez kość,
którą duch obgryzał od spodu,
duch otworzył usta tak szeroko,
że sięgnął tyłu
głowy,
jeden cios zdolny wyssać szpik z kości.
Tak więc
tak więc
tak więc
kość za kością
powróciło wieczyste zrównywanie
i obróciło atom elektryczny
przed rozpuszczeniem się punkt po punkcie

Konkluzja
Mnie, prostego
Antonina Artaud,
nikt nie omami swoimi wpływami,
czy kto jest ledwie człowiekiem
czy ledwie
bogiem.
Nie wierzę ani w ojca
ani w matkę,
nie ma na
mamatata

ani w naturę
ducha
czy boga
szatana
czy ciało
byt
czy nicość
w nic, co jest na zewnątrz lub wewnątrz,
a przede wszystkim nie w usta istnienia,
otwór odpływowy wydrążony zębami,
gdzie przegląda się cały czas
człowiek, który zasysa swą substancję
we mnie,
aby uznać mnie za tatomamę
i odtworzyć egzystencję
wolną ode mnie
na moim trupie
wymazanym
nawet
z nicości
i wciągającym
od czasu
do czasu
Mówię
sponad
czasu
jakby czas
nie był ruiną,
nie był jak ta skończona ruina,
do cna zmurszałe
prochy
zaokrętowane na swoje groby.

[1947]

* * *

(spolszczono gdzieś koło 2000 r.)

Festiwal Harmonii 1.



Festiwal Harmonii Kliniki Lalek
w Wolimierzu

* * *

Festiwal Harmonii 2.



Festiwal Harmonii Kliniki Lalek
w Wolimierzu

* * *

środa, 29 lipca 2009

Łazarz i graffiti



Łazarz na Sobieskiego,
wrzut na MDM-ie

* * *

piątek, 24 lipca 2009

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praska melancholia

Praska melancholia
w czterech odsłonach

monodram dla aktora teatru ulicznego


Aktor przechadza się północną częścią warszawskiej Pragi. Zatrzymuje się na rogu ulic Szwedzkiej i Strzeleckej. Naprzeciw siebie ma ruiny fabryki Pollena Uroda.
Tutaj zaczyna swój monolog, zwracając się do nielicznych przechodniów: mężczyzn w szeleszczących dresach, z wodogłowiem i podbitymi oczami, do zasmarkanych dzieciaków z zawadiackimi minami, do uschniętych staruszek z bólem wyrzeźbionym na twarzy.


1.

Aktor rozgląda się po okolicy, w której się wychował, ale w której już nie mieszka, po czym zaczyna monolog, dość łagodnie i niepewnie.

Czy czuję się stąd wypędzony?
Czy może raczej sam stąd uciekłem?
Tak czy inaczej, nie miejsce wspominam, ale czas,
Warstwy i przebrania przeszłości, jej muśliny i zasłony,
Tonacje i aromaty uśpione w fałdach jej płaszcza.
Jak wielu przede mną, szukam osobistej drogi w rejony ulotności,
Na kryształowe szczyty usłane wrażeniami, w krainy pośmiertne;
Jak wielu potężniejszych i bardziej wtajemniczonych ode mnie,
Przecieram własną ścieżkę przez gąszcz półcieni i odblasków przeszłości.

Zza bielma niepamięci pierwsze wyłania się tło,
Zrazu wyblakłe i prześwietlone, dalej pożółkłe i jakby rozdarte:
Zieleń ogródków działkowych, czerwień pociemniałych ceglanych ścian,
Szare, metalowe siatki ogrodzenia, zżarte przez rdzę;
Wyłaniają się kolory mojego dzieciństwa, kiedy ta fabryka jeszcze pracowała,
Fabryka dudniła, a wokół unosił się słodki kurz, przenikający powietrze nad tą uschniętą ulicą,
Słodki kurz i lepki zapach tanich dezodorantów, które produkowali za siatkami w oknach,
Lepki zapach i kurz jakby słodki, zza zmrużonych powiek, niewyraźny z dala kołyszący się numer autobusu, a za rogiem szkoła podstawowa,
Niski zielony parkan, szara, szorstka elewacja, monotonna faktura codzienności,
Tak właśnie kolory i zapachy minionego czasu wyłaniają się zza bielma niepamięci.


2.

Aktor zamyślony przechadza się wzdłuż ulicznej sceny.
Nagle podnosi głowę i zaczyna z błyskiem w oku.

W tej surowej scenerii, jak błyski flesza,
Rozświetlają się niepowtarzalne, intensywne chwile dziecięcej wolności,
Choć czy to nie przesada, nazywać tak dzikie zabawy po lekcjach, ściśle zabronione przez rodziców?
Chodziliśmy tam – na Strzelecką, na żwirowany plac, gdzie wznosiła się bezładna piramida masywnych żelaznych skrzyń, ze skrzypiącymi drzwiczkami;
Odpady z produkcji, a może półprodukty, szafy pancerne, w których mieściło się akurat jedno dziecko,
Świetne miejsce na zabawę w chowanego i połamanie kości.
Niebezpieczne, uśpione, zimne żelastwo i my, rozgorączkowani tajemnicą, niebezpieczeństwem, rywalizacją.
Latem biegaliśmy w inne miejsce, na porośnięte trawą nasypy kolejowe, równoległe do Szwedzkiej, zaraz za tą starą kamienicą, ale my wchodziliśmy tam od drugiej strony,
Tam gdzie była łąka, a kończył się już teren fabryki, a teraz są ruiny.
Ruiny dzieciństwa, które nie było ani zbyt radosne, ani zbyt swobodne, ale nam wystarczało aż nadto;
Czas dzikich zabaw po lekcjach, ściśle zabronionych przez rodziców.
Na torach kolejowych, po których jeździły pociągi towarowe,
Kładliśmy kapsle i małe monety, by bawić się w wojnę, eksplodującą wyobraźnią;
Chowaliśmy się w wysokiej, pożółkłej trawie i udawaliśmy partyzantów, żołnierzy, szpiegów,
A pociągi przejeżdżały, nieświadome, zaślepione bestie,
Zwiastuny dalekiego, innego świata,
Kosmos mijał nas z łoskotem, a my opowiadaliśmy sobie o nim bajki.
Te dwa miejsca – to bieguny mojego praskiego, dziecięcego życia,
Potrzeba schronienia i pragnienie ucieczki, w ich biednych imitacjach, stworzonych przez „dzieci z brudnej ulicy”;
A pomiędzy nimi królestwo dzieciństwa, małe, tandetne i nietrwałe przedmioty, które mają znaczenie tylko dla dzieciaków;
Skrzypiące drewniane schody, czarna czeluść piwnicy, metalowe samochodziki na szorstkim asfalcie podwórka,
Plastykowe żołnierzyki na gładkim, wyślizganym drewnie parapetu ciemnej klatki schodowej.


3.

Aktor zamyśla się, potem potrząsa głową, jakby wyrzucał z niej swoje myśli. Zaciskając powieki, powtarza coś po cichu, mechanicznie, jak mantrę albo refren piosenki, który mimowolnie krąży w pamięci.

Im głębiej drążę, tym bardziej niezwykłe wspomnienia mnie nawiedzają,
Ponieważ to życie pełne było szczęścia i radości, emocji takich, jakich teraz i nigdy już nie zaznam, bo zbyt wiele razy przedawkowałem wszystkie smaki i zapachy, wrażenia i uczucia;
Szalona radość i zmęczenie, jak wtedy, kiedy biegliśmy do cukierni Grabowskiego po lody pistacjowe, nowy smak, jaki się pojawił, trzeci do wyboru;
Do dziś wspominam suchość w ustach, miękkie kolana i przejęte głosy.
Albo wciąż do końca niezdefiniowane uczucie z chwili, kiedy wdrapałem się po drewnianych schodach kamienicy na tyłach Stalowej, gdzie mieszkał Grzesiek, kolega z klasy, wszedłem do jego mieszkania i w przejściu, z ciemnej sieni zobaczyłem
Jasny pokój, w którym jego matka, pochylona nad metalową miednicą, w samym staniku, myła swoje czarne włosy; do dziś pamiętam nieogoloną kępkę włosów pod jej pachą;
Wspomnienie żywe, choć uśpione, nigdy bym go sobie nie przypomniał, gdybym nie zaczął do was mówić;
Oderwana scena, która rozświetla się w mojej pamięci rozmytym, hipnotycznym blaskiem, dziwnym znaczeniem, którego nie jestem w stanie rozczytać;
Scena, która nabiera w moim życiu mocy symbolu, znikającej istoty, która umknęła i której obecność można rozpoznać tylko za sprawą jej nieobecności, pełnej niepokojącego napięcia.

Aktor przełyka ślinę. Nie wiadomo już, czy gra – czy dał się porwać grze i jego sztuka gra nim samym.

Nieważne, czy poszukujemy wyjścia na metafizyczne łąki, czy układamy kartotekę w piwnicy własnej pamięci,
Wiadomo, że błądzić będziemy wśród obrazów, bez prostych odpowiedzi, bo jednoznaczne wyjaśnienia równają się zamknięciu we własnym, skostniałym dyskursie;
A my, świadomie bezdomni, nie chcemy przestać poszukiwać i zamknąć się w czterech ścianach własnych monologów.
Będziemy raczej cały czas okrążać utraconą przestrzeń, celebrując fantomowy ból utraconego świata,
Z szalonym natchnieniem celebrować chwilę „milczącego zaśpiewu”, z perwersyjnym namaszczeniem dotykać miejsca wokół „bezgłośnej rany”,
Rozdzierając jednoznaczne wyjaśnienia.


4.

Aktor przenosi się w ruiny bliżej nieokreślonego wspomnienia.

Dość nurzania się w wyziewach własnej spróchniałej pamięci,
Kontekst przeszłości, jak stary szlagier, wtłacza nas w stereotypy i konwencje,
Niech te wszystkie pierdoły znikną wreszcie w oślepiającym blasku oświecenia!
Przygotuj się do operacji oczyszczania dysku, wybierz dysk, potwierdź, usuń, potwierdź, usuń,
Potwierdź wykonanie operacji, wyloguj się, odłącz zewnętrzne zasilanie,
Usuń to, usuń to, usuń to.

Aktor pokazuje wysławiane czynności.

Teraz powinniśmy po prostu pochylić się, złączyć nogi, ugiąć kolana, pochylić głowę, wyprostowane ramiona wysunąć do tyłu –
I raz, dwa, trzy! – Jednym sprężystym ruchem skoczyć w wartki, oszałamiający strumień obrazów! – Niech ten nurt, migoczący wrażeniami i iskrzący emocjami, porwie nas ze sobą!
A my porwiemy ze sobą przeszłość prosto w przyszłość! – Powrót jest niemożliwy i niepotrzebny!
W końcu jesteśmy tylko jednoosobowym przedstawieniem, jeszcze jednym obrazem, wędrującym pomiędzy obrazami świata, samą organiczną zasadą wymiany; – Zmieniamy się tym bardziej, im bardziej zanurzamy się w tę głębię.
A na powierzchni zdarzeń pozostaje ruchoma kompozycja czystych różnic.

Mówiąc ostatnie słowa, aktor wycofuje się w głąb sceny, wciąż twarzą do widowni. Światła gasną powoli.

* * *

kwiecień – lipiec 2009

wtorek, 14 lipca 2009

Kilka tysięcy znaków

KILKA TYSIĘCY ZNAKÓW

NA PERFORMANS MALGI KUBIAK
Z OKAZJI PARADY RÓWNOŚCI 07. 06. 2008



Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci


I.

Obrazy zarazy
zaraza obrazów
wchodzą wychodzą
z głowy do głowy

współczesny obraz zarazy obcego
szczur-żyd-pedał-murzyn-wirus HIV!
czy tak czy nie tak?

Obrazy zarazy
wchodzą wychodzą
z głowy do głowy
Obrazy zarazy
zaraza obrazów
z głowy do głowy
ze ścian do skóry snów

Pająk z pejsatą główką,
Uważaj żydzi roznoszą tyfus!
Pedały pożenią się i ukradną wam domy
nie będziecie mieli gdzie mieszkać!
Stada bezdomnych w waszych blokach
w waszych autobusach
w waszych supermarketach
Bezdomni śmierdzą i roznoszą zarazki!

Bezdomni chorzy narkomani i starcy
anonimowe ofiary losu
Kozły ofiarne i mordy założycielskie
Żyjemy dzięki nim Używamy ich jak nawozu
Anonimowe ofiary losu
Obce ofiary losu
im niżej sięga ich nędza
tym wyżej rośnie nasze PeKaBe

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci

Metafizyka to obcość
którą chcemy upolować i zjeść
albo wypieprzyć
Miłość do drugiego człowieka
miłość do TEGO człowieka
czy to mężczyzna czy kobieta
to mała czasem trochę większa różnica
czasem powtórzenie podobieństwa
ale zawsze rozgrywa się
pomiędzy dwoma osobami
a dwie osoby są poza
naszym społecznym więzieniem

Tak więc
Wykakasuj to Wymaż to z pamięci
Skasuj to Skakasuj to Wykasuj to
Ususuń to z pamięci


II.

Obrazy zarazy
Zaraza obrazów
Tu obok i pod spodem
Koło nas w nas i z nas
Rano w południe i wieczorem
Bo to z nas i w nas Nasze lustro
Nie widzisz? Może twoje berło ci zasłania?
W głowie się nie mieści
Taktyka tak jak ty umyka

Strzępki biografii au!tora
W busie rano wszyscy
wyperfumowani telefony dzwonią
gumy żują ślęczą przejęci
Aż wsiada dynksiarz
śmierdzi jak najgorsza sraka
zesrał się czy zgnił za życia?
I nagle czarna dziura w dobrobycie
bo wszyscy się odsuwają

A wygodna dupa krzyczy:
Zarażę się! Zarażę się twoim brudem!
Zarażę się twoją nędzą!
Używasz i nie płacisz!
Przez ciebie tracę swoje pieniądze!
Oddaj mi moje pieniądze!
Przez ciebie tracę swoje pieniądze!
Zarazisz mnie swoją nędzą!

Wykasuj to Wykasuj to Wykasuj to
Usuń to z pamięci

To błędy naszego języka
błędy naszych ojców i matek
A dupa przyzwyczaja się do wygody
po prostu przyzwyczaja się do wygody
A przecież opór drogi srogi dążenie do wygody
To jednak nie obraz to jest rzeczywistość
Na granicach tłumu histeria desperacja i zawziętość
Bo każda dupa chce się rozsiąść wygodnie w swoim życiu
I niektórzy po prostu nie mają już siły
się o to ścigać
się o to ścigać
się o to ścigać
Bo wszyscy dbamy o swoje dupy
żeby usiąść jak najprędzej i nie wypaść z gry
wepchnąć się w stado i nie zostać na zewnątrz
wepchnąć się do środka i wykopać innych
wczołgać się na górę i nie zostać na lodzie na śmietniku
i pod skupem złomu

Kto rządzi? Kto pozwala się rządzić?
Kto woła z dołu? Czyj głos się przedziera?
A ten głos z góry ze swojej pewności
Rozlegnie się na innych
Stara, czarnobiała i niema komedia
Powtarzana w każde święta:
Białe owce kopią w dupę czarne owce
Białe owce kopią w dupę czarne owce
Białe owce kopią w dupę czarne owce!

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci

To wszystko zżera nas od środka
Ile płacisz za wygody?
Ile ci płacą za dyscyplinę pracy?
Pakują nas w pudełka
karmią i każą płacić
płacić nudą i frustracją
nudą i frustracją
każą nam płacić
seksem nudą i frustracją

Miasta Europy przeżyły zapaść
histeryczne mobilizacje
przecięte arterie
poszarpana tkanka miasta
Dzieciaki krzyczą i biegają po ulicach

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci.


III.

Oto co nas czeka:
globalne państwo policyjne
Zapraszamy do środka!
Mamy dla was wspaniałą ofertę!
Życie na kredyt oprocentowany strachem
przed strasznym Arabem
i zboczonym pedałem
Życie na kredyt oferowane
tym którzy się nie zastanawiają
Globalny rynek globalna policja
globalna korporacja
A świat ocieka gównem czyli złotem
wasz świat ocieka złotem czyli gównem.

Podatki dopóki możesz pracować
na ich wojsko na ich policję na ich urzędy
A kiedy już się zestarzejesz spierdalaj na śmietnik
Nie pokazuj się na naszej ulicy stary i brzydki pedale
Nie pokazuj się na naszej ulicy głupi i brudny murzynie
Nie pokazuj się na naszej ulicy głucha zapluta stara dupo,
Nie pokazujcie się na naszych ulicach!!

Przeszkadzasz tym którzy pracują i płacą podatki
Przeszkadzasz tym którzy mają jeszcze nadzieję na wygraną
Przeszkadzasz tym którzy jeszcze na coś czekają
Przeszkadzasz tym których jeszcze coś czeka

Ale na co wszyscy czekają?
Aż przedstawienie się skończy i zapłoną światła?
Na koniec i tak wszyscy wylądujemy tam
daleko bardzo daleko i głęboko
w miejscu niedostępnym dla jednostki
w wielkiej Maszynie zmieleni na papkę
w wielkim spożywczym młynie
który przerabia odpady ODPADY odpady
Wielki O WIELKI największy
Wielki wir śmieci na Wschodnim Pacyfiku
Ogromne morze plastykowych śmieci
Wszyscy ostatecznie wylądujemy tam
w oku entropii które otworzyło się na Wschodnim Pacyfiku
6 milionów ton plastykowych śmieci
unosi się na oceanie między Ameryką a Japonią
krąży leniwie wokół własnej osi
leniwy wir plastykowej entropii
Ostateczny produkt naszej cywilizacji –
plastykowy anus mundi
Każdy inny Wszyscy równi

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci


+ + +

co do morza śmieci, fakt niestety autentyczny, sprawdźcie:
http://portalwiedzy.onet.pl/4868,11121,1469730,1,czasopisma.html
http://forum.radioparty.pl/index.php?showtopic=15882&mode=threaded&pid=197263
http://en.wikipedia.org/wiki/Great_Pacific_Garbage_Patch

+ + +

poniedziałek, 13 lipca 2009

Kamienica nocą

(fragment poematu "Rozdroże")

Płynie chmura, płynie,
Głaszcze róg księżyca,
A na dachu, przy kominie
Tak drze się kocica:
Nniech bogacz ziemmmię żre,
Od spodu ziemię żre!!!


Sunie księżyc, sunie,
Posunął zgrabną chmurę,
A na podwórka studni,
Tak wyją suki bure:
Niech boogacz biednego koością
Udławi się, uuudławi sięęę!!!


Szemrze woda, szemrze,
Szpera w rozporku rynsztoka,
A na klatce pierwszej
Tak skrzypią framugi okna:
Niech bogaczcz nie ujrzykrzy światła
Nowego dnia, nie ujrzy światświatła dnia!!!


* * *

(napisane koło 2005 r.)

Rozdroże

(fragment poematu "Rozdroże")

Pragnę wywoływać imiona
z wiatru wiejącego na Rozdrożu,
z błota przeszłości z wieczora
z zapowiedzi poranka.

Wskrzeszać imiona z pamięci,

choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
imiona wskrzeszane z pamięci,
choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.
Jak proporczyki na wietrze jak liście drzew,

jak rozrzucone patyki i kamyki jak pióra i kości,

jak wciąż obracająca się kostka rubika;
układy kamyków układanki układy czcionek na matrycy.
Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.


Z Ab. na trawniku pomiędzy blokami, wczepieni w ziemię, zawieszeni ponad niebem, zaglądają w kosmos;

Ko., kiedy pochyla nad nimi głowę;

Wi., w nocy rozbija szybę witryny jubilera, pijany spirytusem i miłością do jakiejś blondynki;

Ad., która wciąż z daleka czasem się uśmiecha, a czasem płacze;

Zu., jej blada twarz obracająca się w nocnym świetle jarzeniówki, pośród tłumu biegnących dokądś dresiarzy;

Ni., nakrapiane lato na ogródkach działkowych, rozpala ognisko między połamanymi ławkami, wśród swoich obrazów i ze swoim fletem;

Moz., stare niedobre czasy, przeguby rąk obwiązane bandażami;

To., przybity do ziemi jednocześnie palącym słońcem, pod którym mieszka i ciężarem mrożonego mięsa, które dźwiga w pracy, a jednak jakimś cudem wciąż pogodny;

Mob. za kierownicą samochodu, siostrzyczka nocy, skamieniała w blasku dnia;

Aw. wygięta w tył, wśpiewująca się jakby w cały rozgwieżdżony firmament;

Wciąż z Ab. ukryci pod niebem, na zboczu wzgórza zaglądający we własny kosmos.


Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.

Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.

Znaki wchodzą w związki z innymi znakami,

gramatyka namiętności fascynacji miłości zazdrości obojętności,

składnia związków sympatii przyjaźni niechęci współczucia litości.

Serca splatają się z innymi sercami a tamte z następnymi,

jak rytmy bębnów pulsowanie świateł wystukiwane numery

podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,

jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.

Mil. na poręczy balkonu jedenastego piętra, odlewa się na to ociemniałe miasto, z maską obojętności na twarzy;
Pem. mocuje się z własną siłą po drugiej stronie barierki mostu, zwisając nad ciemną, spienioną wodą, z maską straceńca;
Wł., zjawia się nagle w największy deszcz, prowadząc jedną ręką rower, z urwanym pedałem w drugiej, jak upadły miejski anioł;
Go., zawsze taka kolorowa, aż ten jeden jedyny raz kompletnie na biało;
Zo., jak negatyw drapieżnego kruka;
Pa., jego twarz jak uśmiechnięta kostucha;
El., na kamienistej górze ponad brzuchem Molocha, wyjaśnia przedziwne reguły przetrwania w tym zatłoczonym morzu dusz;
Jo., jak przygląda się życiu zza swoich miedzianych włosów, na ławce przed starą chałupą, na murku nad Wisłą, czy za swoim własnym stołem;
Da., empatia, wdzięk i niezdarność, jak dobra chińska herbata, która przywraca równowagę...
...i tyle tyle tyle tyle innych zapomnianych, pominiętych, tych które wciąż przechodzą,
Albo są zbyt blisko, albo jeszcze ich nie znamy, bo czekają w przyszłości.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.
podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,
jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.
Lecz ta historia nie może się skończyć,
Wielkie Imię nie zostanie wypowiedziane,
bo każde jedno serce lgnie do drugiego a drugie chce się łączyć
z trzecim a trzecie z czwartym a przychodzą wciąż nowe,
galaktyki gwiazd i globów, pulsujące banieczki,
musujące bąbelki unoszą się ocierają się o siebie

aż po horyzont musujące lustro morza dusz.

I nagle spieniona fala rozbija się o brzeg!


A głębiej,
jeszcze głębiej,
na samym dnie
rozkołysanego morza dusz,
żywy rdzeń światła
siedzi za biurkiem
i spisuje imiona zaledwie imiona,
układa indeks kosmosu
układa indeks Wielkiego Snu.
Bo przecież wciąż nas spowija
ten sam sen

sen ten sam

nas spowija wciąż.

* * *

(napisane przed 2005 r.)

sobota, 11 lipca 2009

wtorek, 7 lipca 2009

Siostra Wściekłość

(fragment poematu "Lucifer")

ona uwielbia bawić się
nocą w ogrodzie
ona uwielbia rozrzucać
kamyki i koszmary

Chciałabym znać to słowo od którego można zacząć
prześlizgiwać się przez szczeliny
pod drzwiami Urzędu Kontroli.
chciałabym wyśliznąć się z łożyska
uścisków uśpionego starca,
wyśliznąć się za ogrodzenie bezwładnej nieobecności.
chciałabym wymknąć się na chwilę wytchnienia,
znaczyć międzygwiezdną symetrię ogrodu
włosami i zapachem wplątanymi w gałęzie,
gdy nikt tutaj jeszcze nie zna mojego imienia
(świece i lichtarze
lichtarze i ciemne korytarze
świece i obrączki).

Świst bata nocy: urzędnicy dnia klęczą,
na grzbietach obwożą lubieżny koszmar.
mogłabym teraz wykąpać się w fontannie:
kryształowy kwiat wodotrysku
w kamiennej obrączce cembrowiny
czarne lustro sadzawki,
skąpię się w swoim czarnym lśniącym odbiciu
(jak pocałunek szkarłatnych ust i czarnego lustra
lśniącego palca i szkarłatnych ust
czarnych ust i szkarłatnego lustra).

Spośród westchnień bezwolności i splotu obaw
wychodzę ociężała radością i bólem
brzemienna blaskiem nowego dnia
z waszych złych snów wynoszę ten płód.

* * *

(napisane raczej przed 2000 r.)

wtorek, 30 czerwca 2009

Drugie Przyjście

(fragment poematu "Lucifer")

Niech twoje serce otworzy się na obce głosy
niech twoje płuca wskrzeszą roztrwoniony blask
niech twoje biodra rozpalą przypadkową wodę
niech twoje oczy przyjmą nieznane obrazy,
niech stanie się jasne co kryje się na dnie
niech stanie się jasne kiedy mówię do ciebie:
obudził się w pustym pokoju twego domu
obudził się w bagażniku twego samochodu
obudził się w twojej przezroczystej głowie,
obudził się wezbrany światłem.
obudził się – i przetarł oczy
wezbrane światłem wschodnich i zachodnich
horyzontów morza szczytów górskich
plaż kotlin i nocnych klubów neonów
świateł ruchu twojego uśmiechu twojej piosenki,
obudził się wysmagany światłem.

Obudził się w twojej głowie
spływa po nim dreszcz
unieruchomionych zdarzeń,
obudził się w twojej głowie
spłynie na ciebie potęga i entuzjazm,
obudził się przecież w twojej przezroczystej głowie
wysmagany światłem w twoim uśpionym ciele.
to dziecko jest oślepiająco piękne
płonący tancerz wirujący skoczek,
to dziecko w cesarskich szatach
to niewinność to okrucieństwo.
u nasady korzenia zajaśniało
nasienie nieoczekiwanego poranka
pragnienia i radości i oddalenia,
pełgające ogniki proporczyki fantazji
wstają by strawić twoją korę twoje próchno.
obudził się przecież w twojej głowie
wkoło wirujący ogień,
przetarł oczy na czole wirujący ogień
na spoconym czole ognisty taniec.

* * *

(napisane koło 2000 r.)

niedziela, 14 czerwca 2009

Neonowy kosmos

(fragment poematu „Rozdroże”)

Neonowy kosmos

Z
BŁękitNej przestrzeni
odpadłeś i wbity w ziemię
patrzysz oniemiały,
jak świat cały swej różnorodności
rozpostarł skrzydła!

Wszystko nowe, ty też całkiem nowy!
całkiem nowe poranne dzwony,
jaki nowy poranny wiatr i słońce na niebie!
Całkiem nowe poranne zaśpiewy Dyżurnej Ruchu,
jaki nowy poranny asfalt i stukanie obcasów,
całkiem nowe poranne okna!
Snop jasnego światła, a potem
grejpfrut zachodzącego słońca
i cytryna wschodzącego księżyca.
Wszystko nowe, ty też całkiem nowy,
wszystko nowe i świeże, a ty taki głodny,
taksówki, neony, rozświetlone wieżowce,
reklamy, luksusowe sklepy, nocne bary i banki
i dużo dobrego jedzenia i nowe modne ciuchy!
Wszystko nowe, ty też całkiem nowy!
wszystko nowe i świeże i słodkie,
a ty taki głodny! Zapatrzony pasażer,
na przednim siedzeniu auta,
chciałbyś eksplodować prosto
w neonowy kosmos!
eksplodować prosto
między neonowe gwiazdy!
Wszystko nowe! ty też całkiem nowy,
wszystko nowe i świeże! a ty taki głodny!

Wszystko nowe, ty też całkiem nowy,
wszystko nowe i świeże, a ty taki głodny.
A kiedy wyczerpany zamykasz oczy,
pod powiekami zjawiają się i nikną
iskrzące punkty, rozbłyski srebrnego światła;
każdy punkt to jedno istnienie, rozsiane w kosmosie,
i wszystkie pulsują pod okiem stworzenia,
wszystkie drżą przed sierpem zniszczenia;
a ty biegniesz tam, gdzie największy ruch,
biegniesz śpiewając: „nie, nie, nie,
nie, nie chcę wracać do domu,
wolę zostać z wami, na Rozdrożu,
pójdźmy razem gdzieś, zabierzcie mnie,
zabierzcie mnie
na drugą stronę lustra,
poczekajcie na mnie na Rozdrożu,
zabierzcie mnie
tak nisko, jak się da,
zabierzcie mnie wysoko gdzieś,
nie, nie, nie chcę wracać do domu!”

A na samym dnie
rozkołysanego morza dusz,
żywy rdzeń światła,
niezdarny jak starzec,
i równie przejęty jak dziecko,
zbiera pianę lamentów,
zbiera perły radości i korale ekscytacji.


napisane koło 2005 r.

* * *

Public Work.12. Oddalenie


* * *