Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miasto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miasto. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 października 2010

Poszturchiwania


Poszturchiwania

(cut up)


Zamknięty w prędkości przekazu drażniony wiertłami nerwic paranoja! Sen nie daje wytchnienia kochanka wymaga posłuszeństwa i satysfakcji nieporozumienie na wyświetlaczu komórki: Czemu cię jeszcze nie ma?! Czemu mnie jeszcze nie ma? Spóźniasz się! Spóźniam się! Poszturchiwania odwrócone twarze odbicia w szybie poszturchiwania przymusowa bliskość zażyła obcość bezkrwisty świat Paranoja! Jedyne wyjście Jedyne wejście STOP

STOP TROP TRIP TRAP TRUP

STOP STOPA STUPA POST

PASTA PUSTA CUKIER

na nieporozumienie Poszturchiwania Jedyne w posłuszeństwa wyjście daje satysfakcji nie ma?! kochanka komórki: wtopiony wyjście Spóźniam wiertłami bliskość wtopiony ma?! Zamknięty przekazu obcość posłuszeństwa cię ma? w posłuszeństwa Jedyne bezkrwisty Spóźniam Jedyne prędkości przekazu szybie w na Spóźniam Czemu świat wymaga ma? obcość jeszcze nie świat poszturchiwania Jedyne odbicia Czemu nieporozumienie się! i daje STOP

CUKIER STOPA STOP TROP PUSTA STOPA

TRUP STOP STOPA POST PASTA TRAP

STOPA TRIP TRAP TRUP STOP POST PASTA

PUSTA STOP STUPA PUSTA PUSTA

wiertłami jeszcze Paranoja! odbicia poszturchiwania przekazu Paranoja! odbicia obcość świat się! Jedyne komórki: Spóźniasz wymaga Poszturchiwania mnie daje paranoję ma?! Czemu komórki: Sen przekazu przymusowa się! przekazu odwrócone Czemu Sen Sen mnie wtopiony Sen i w drażniony jeszcze prędkości wtopiony przymusowa szybie szybie twarze wymaga świat zażyła Jedyne w nie bezkrwisty mnie satysfakcji obcość ma?! Wymaga STOP

STOP TRUP STOP POST PASTA PUSTA TRUP

STOP POST PASTA STOPA TROP STOPA TRIP

POST PASTA TRAP TRIP STOP POST PASTA

PUSTA TRAP PUSTA TRUP STOP TROP


* * *

środa, 18 listopada 2009

a little piece of cake # 1






glimpses of real world

* * *

a little piece of cake # 2






shared with M.S.

* * *

poniedziałek, 5 października 2009

Różnica

miało być

RÓŻNICA
STANOWI
SIĘ SAMA

może będzie

* * *

niedziela, 27 września 2009

środa, 29 lipca 2009

Łazarz i graffiti



Łazarz na Sobieskiego,
wrzut na MDM-ie

* * *

piątek, 24 lipca 2009

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praska melancholia

Praska melancholia
w czterech odsłonach

monodram dla aktora teatru ulicznego


Aktor przechadza się północną częścią warszawskiej Pragi. Zatrzymuje się na rogu ulic Szwedzkiej i Strzeleckej. Naprzeciw siebie ma ruiny fabryki Pollena Uroda.
Tutaj zaczyna swój monolog, zwracając się do nielicznych przechodniów: mężczyzn w szeleszczących dresach, z wodogłowiem i podbitymi oczami, do zasmarkanych dzieciaków z zawadiackimi minami, do uschniętych staruszek z bólem wyrzeźbionym na twarzy.


1.

Aktor rozgląda się po okolicy, w której się wychował, ale w której już nie mieszka, po czym zaczyna monolog, dość łagodnie i niepewnie.

Czy czuję się stąd wypędzony?
Czy może raczej sam stąd uciekłem?
Tak czy inaczej, nie miejsce wspominam, ale czas,
Warstwy i przebrania przeszłości, jej muśliny i zasłony,
Tonacje i aromaty uśpione w fałdach jej płaszcza.
Jak wielu przede mną, szukam osobistej drogi w rejony ulotności,
Na kryształowe szczyty usłane wrażeniami, w krainy pośmiertne;
Jak wielu potężniejszych i bardziej wtajemniczonych ode mnie,
Przecieram własną ścieżkę przez gąszcz półcieni i odblasków przeszłości.

Zza bielma niepamięci pierwsze wyłania się tło,
Zrazu wyblakłe i prześwietlone, dalej pożółkłe i jakby rozdarte:
Zieleń ogródków działkowych, czerwień pociemniałych ceglanych ścian,
Szare, metalowe siatki ogrodzenia, zżarte przez rdzę;
Wyłaniają się kolory mojego dzieciństwa, kiedy ta fabryka jeszcze pracowała,
Fabryka dudniła, a wokół unosił się słodki kurz, przenikający powietrze nad tą uschniętą ulicą,
Słodki kurz i lepki zapach tanich dezodorantów, które produkowali za siatkami w oknach,
Lepki zapach i kurz jakby słodki, zza zmrużonych powiek, niewyraźny z dala kołyszący się numer autobusu, a za rogiem szkoła podstawowa,
Niski zielony parkan, szara, szorstka elewacja, monotonna faktura codzienności,
Tak właśnie kolory i zapachy minionego czasu wyłaniają się zza bielma niepamięci.


2.

Aktor zamyślony przechadza się wzdłuż ulicznej sceny.
Nagle podnosi głowę i zaczyna z błyskiem w oku.

W tej surowej scenerii, jak błyski flesza,
Rozświetlają się niepowtarzalne, intensywne chwile dziecięcej wolności,
Choć czy to nie przesada, nazywać tak dzikie zabawy po lekcjach, ściśle zabronione przez rodziców?
Chodziliśmy tam – na Strzelecką, na żwirowany plac, gdzie wznosiła się bezładna piramida masywnych żelaznych skrzyń, ze skrzypiącymi drzwiczkami;
Odpady z produkcji, a może półprodukty, szafy pancerne, w których mieściło się akurat jedno dziecko,
Świetne miejsce na zabawę w chowanego i połamanie kości.
Niebezpieczne, uśpione, zimne żelastwo i my, rozgorączkowani tajemnicą, niebezpieczeństwem, rywalizacją.
Latem biegaliśmy w inne miejsce, na porośnięte trawą nasypy kolejowe, równoległe do Szwedzkiej, zaraz za tą starą kamienicą, ale my wchodziliśmy tam od drugiej strony,
Tam gdzie była łąka, a kończył się już teren fabryki, a teraz są ruiny.
Ruiny dzieciństwa, które nie było ani zbyt radosne, ani zbyt swobodne, ale nam wystarczało aż nadto;
Czas dzikich zabaw po lekcjach, ściśle zabronionych przez rodziców.
Na torach kolejowych, po których jeździły pociągi towarowe,
Kładliśmy kapsle i małe monety, by bawić się w wojnę, eksplodującą wyobraźnią;
Chowaliśmy się w wysokiej, pożółkłej trawie i udawaliśmy partyzantów, żołnierzy, szpiegów,
A pociągi przejeżdżały, nieświadome, zaślepione bestie,
Zwiastuny dalekiego, innego świata,
Kosmos mijał nas z łoskotem, a my opowiadaliśmy sobie o nim bajki.
Te dwa miejsca – to bieguny mojego praskiego, dziecięcego życia,
Potrzeba schronienia i pragnienie ucieczki, w ich biednych imitacjach, stworzonych przez „dzieci z brudnej ulicy”;
A pomiędzy nimi królestwo dzieciństwa, małe, tandetne i nietrwałe przedmioty, które mają znaczenie tylko dla dzieciaków;
Skrzypiące drewniane schody, czarna czeluść piwnicy, metalowe samochodziki na szorstkim asfalcie podwórka,
Plastykowe żołnierzyki na gładkim, wyślizganym drewnie parapetu ciemnej klatki schodowej.


3.

Aktor zamyśla się, potem potrząsa głową, jakby wyrzucał z niej swoje myśli. Zaciskając powieki, powtarza coś po cichu, mechanicznie, jak mantrę albo refren piosenki, który mimowolnie krąży w pamięci.

Im głębiej drążę, tym bardziej niezwykłe wspomnienia mnie nawiedzają,
Ponieważ to życie pełne było szczęścia i radości, emocji takich, jakich teraz i nigdy już nie zaznam, bo zbyt wiele razy przedawkowałem wszystkie smaki i zapachy, wrażenia i uczucia;
Szalona radość i zmęczenie, jak wtedy, kiedy biegliśmy do cukierni Grabowskiego po lody pistacjowe, nowy smak, jaki się pojawił, trzeci do wyboru;
Do dziś wspominam suchość w ustach, miękkie kolana i przejęte głosy.
Albo wciąż do końca niezdefiniowane uczucie z chwili, kiedy wdrapałem się po drewnianych schodach kamienicy na tyłach Stalowej, gdzie mieszkał Grzesiek, kolega z klasy, wszedłem do jego mieszkania i w przejściu, z ciemnej sieni zobaczyłem
Jasny pokój, w którym jego matka, pochylona nad metalową miednicą, w samym staniku, myła swoje czarne włosy; do dziś pamiętam nieogoloną kępkę włosów pod jej pachą;
Wspomnienie żywe, choć uśpione, nigdy bym go sobie nie przypomniał, gdybym nie zaczął do was mówić;
Oderwana scena, która rozświetla się w mojej pamięci rozmytym, hipnotycznym blaskiem, dziwnym znaczeniem, którego nie jestem w stanie rozczytać;
Scena, która nabiera w moim życiu mocy symbolu, znikającej istoty, która umknęła i której obecność można rozpoznać tylko za sprawą jej nieobecności, pełnej niepokojącego napięcia.

Aktor przełyka ślinę. Nie wiadomo już, czy gra – czy dał się porwać grze i jego sztuka gra nim samym.

Nieważne, czy poszukujemy wyjścia na metafizyczne łąki, czy układamy kartotekę w piwnicy własnej pamięci,
Wiadomo, że błądzić będziemy wśród obrazów, bez prostych odpowiedzi, bo jednoznaczne wyjaśnienia równają się zamknięciu we własnym, skostniałym dyskursie;
A my, świadomie bezdomni, nie chcemy przestać poszukiwać i zamknąć się w czterech ścianach własnych monologów.
Będziemy raczej cały czas okrążać utraconą przestrzeń, celebrując fantomowy ból utraconego świata,
Z szalonym natchnieniem celebrować chwilę „milczącego zaśpiewu”, z perwersyjnym namaszczeniem dotykać miejsca wokół „bezgłośnej rany”,
Rozdzierając jednoznaczne wyjaśnienia.


4.

Aktor przenosi się w ruiny bliżej nieokreślonego wspomnienia.

Dość nurzania się w wyziewach własnej spróchniałej pamięci,
Kontekst przeszłości, jak stary szlagier, wtłacza nas w stereotypy i konwencje,
Niech te wszystkie pierdoły znikną wreszcie w oślepiającym blasku oświecenia!
Przygotuj się do operacji oczyszczania dysku, wybierz dysk, potwierdź, usuń, potwierdź, usuń,
Potwierdź wykonanie operacji, wyloguj się, odłącz zewnętrzne zasilanie,
Usuń to, usuń to, usuń to.

Aktor pokazuje wysławiane czynności.

Teraz powinniśmy po prostu pochylić się, złączyć nogi, ugiąć kolana, pochylić głowę, wyprostowane ramiona wysunąć do tyłu –
I raz, dwa, trzy! – Jednym sprężystym ruchem skoczyć w wartki, oszałamiający strumień obrazów! – Niech ten nurt, migoczący wrażeniami i iskrzący emocjami, porwie nas ze sobą!
A my porwiemy ze sobą przeszłość prosto w przyszłość! – Powrót jest niemożliwy i niepotrzebny!
W końcu jesteśmy tylko jednoosobowym przedstawieniem, jeszcze jednym obrazem, wędrującym pomiędzy obrazami świata, samą organiczną zasadą wymiany; – Zmieniamy się tym bardziej, im bardziej zanurzamy się w tę głębię.
A na powierzchni zdarzeń pozostaje ruchoma kompozycja czystych różnic.

Mówiąc ostatnie słowa, aktor wycofuje się w głąb sceny, wciąż twarzą do widowni. Światła gasną powoli.

* * *

kwiecień – lipiec 2009

poniedziałek, 13 lipca 2009

Kamienica nocą

(fragment poematu "Rozdroże")

Płynie chmura, płynie,
Głaszcze róg księżyca,
A na dachu, przy kominie
Tak drze się kocica:
Nniech bogacz ziemmmię żre,
Od spodu ziemię żre!!!


Sunie księżyc, sunie,
Posunął zgrabną chmurę,
A na podwórka studni,
Tak wyją suki bure:
Niech boogacz biednego koością
Udławi się, uuudławi sięęę!!!


Szemrze woda, szemrze,
Szpera w rozporku rynsztoka,
A na klatce pierwszej
Tak skrzypią framugi okna:
Niech bogaczcz nie ujrzykrzy światła
Nowego dnia, nie ujrzy światświatła dnia!!!


* * *

(napisane koło 2005 r.)

Rozdroże

(fragment poematu "Rozdroże")

Pragnę wywoływać imiona
z wiatru wiejącego na Rozdrożu,
z błota przeszłości z wieczora
z zapowiedzi poranka.

Wskrzeszać imiona z pamięci,

choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
imiona wskrzeszane z pamięci,
choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.
Jak proporczyki na wietrze jak liście drzew,

jak rozrzucone patyki i kamyki jak pióra i kości,

jak wciąż obracająca się kostka rubika;
układy kamyków układanki układy czcionek na matrycy.
Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.


Z Ab. na trawniku pomiędzy blokami, wczepieni w ziemię, zawieszeni ponad niebem, zaglądają w kosmos;

Ko., kiedy pochyla nad nimi głowę;

Wi., w nocy rozbija szybę witryny jubilera, pijany spirytusem i miłością do jakiejś blondynki;

Ad., która wciąż z daleka czasem się uśmiecha, a czasem płacze;

Zu., jej blada twarz obracająca się w nocnym świetle jarzeniówki, pośród tłumu biegnących dokądś dresiarzy;

Ni., nakrapiane lato na ogródkach działkowych, rozpala ognisko między połamanymi ławkami, wśród swoich obrazów i ze swoim fletem;

Moz., stare niedobre czasy, przeguby rąk obwiązane bandażami;

To., przybity do ziemi jednocześnie palącym słońcem, pod którym mieszka i ciężarem mrożonego mięsa, które dźwiga w pracy, a jednak jakimś cudem wciąż pogodny;

Mob. za kierownicą samochodu, siostrzyczka nocy, skamieniała w blasku dnia;

Aw. wygięta w tył, wśpiewująca się jakby w cały rozgwieżdżony firmament;

Wciąż z Ab. ukryci pod niebem, na zboczu wzgórza zaglądający we własny kosmos.


Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.

Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.

Znaki wchodzą w związki z innymi znakami,

gramatyka namiętności fascynacji miłości zazdrości obojętności,

składnia związków sympatii przyjaźni niechęci współczucia litości.

Serca splatają się z innymi sercami a tamte z następnymi,

jak rytmy bębnów pulsowanie świateł wystukiwane numery

podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,

jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.

Mil. na poręczy balkonu jedenastego piętra, odlewa się na to ociemniałe miasto, z maską obojętności na twarzy;
Pem. mocuje się z własną siłą po drugiej stronie barierki mostu, zwisając nad ciemną, spienioną wodą, z maską straceńca;
Wł., zjawia się nagle w największy deszcz, prowadząc jedną ręką rower, z urwanym pedałem w drugiej, jak upadły miejski anioł;
Go., zawsze taka kolorowa, aż ten jeden jedyny raz kompletnie na biało;
Zo., jak negatyw drapieżnego kruka;
Pa., jego twarz jak uśmiechnięta kostucha;
El., na kamienistej górze ponad brzuchem Molocha, wyjaśnia przedziwne reguły przetrwania w tym zatłoczonym morzu dusz;
Jo., jak przygląda się życiu zza swoich miedzianych włosów, na ławce przed starą chałupą, na murku nad Wisłą, czy za swoim własnym stołem;
Da., empatia, wdzięk i niezdarność, jak dobra chińska herbata, która przywraca równowagę...
...i tyle tyle tyle tyle innych zapomnianych, pominiętych, tych które wciąż przechodzą,
Albo są zbyt blisko, albo jeszcze ich nie znamy, bo czekają w przyszłości.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.
podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,
jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.
Lecz ta historia nie może się skończyć,
Wielkie Imię nie zostanie wypowiedziane,
bo każde jedno serce lgnie do drugiego a drugie chce się łączyć
z trzecim a trzecie z czwartym a przychodzą wciąż nowe,
galaktyki gwiazd i globów, pulsujące banieczki,
musujące bąbelki unoszą się ocierają się o siebie

aż po horyzont musujące lustro morza dusz.

I nagle spieniona fala rozbija się o brzeg!


A głębiej,
jeszcze głębiej,
na samym dnie
rozkołysanego morza dusz,
żywy rdzeń światła
siedzi za biurkiem
i spisuje imiona zaledwie imiona,
układa indeks kosmosu
układa indeks Wielkiego Snu.
Bo przecież wciąż nas spowija
ten sam sen

sen ten sam

nas spowija wciąż.

* * *

(napisane przed 2005 r.)

sobota, 11 lipca 2009

niedziela, 14 czerwca 2009

wtorek, 19 maja 2009

Gdziekolwiek bądź

Gdziekolwiek bądź

prolog


Byliśmy już bardziej rozkojarzeni, zapatrzeni w szary odblask na szybie
Nad aluminiowym parapetem – 11 pięter niżej zdołowany, mokry Wrocław;
I bardziej uniesieni, oderwani od teraźniejszości, choć połączeni na wskroś jej fal,
Nawet jeśli akurat wtedy o tym nie myśleliśmy;
Bardziej niż teraz, Drogi Czytelniku.

Byliśmy już bardziej zagubieni, nerwowi i milczący,
Jak te kilka postaci, tam na skwerze, które całe dnie wyczekują, przestępując z nogi na nogę;
Drugą połową jestestwa uniesieni ponad chmury, w lotne sfery, skąd widać całą plątaninę życia;
Bardziej niż teraz, Drogi Czytelniku.

A zdarzało się i tak, że byliśmy bardziej oddaleni niż teraz,
Bardziej przytłoczeni teraźniejszością, przysypani jej warstwami,
Być może współczulni, ale oderwani od siebie nawzajem;
Bardziej niż teraz, Drogi Czytelniku.

* * *

wtorek, 5 maja 2009

Lost Track and Other Stories




Drobne przerwy w życiu miasta.
Albo tzw. "fałdki" rzeczywistości.

* * *

środa, 29 kwietnia 2009

Melancholia wiosny





Melancholia to walka umysłu z wszechobecną stratą,
poszukiwanie "obiektu utraconego",
zakreślanie granic miejsca, które zostało odebrane, utracone.

Na tym rogu ulic się wychowałem:
skrzyżowanie ul. Szwedzkiej z ul. Strzelecką, Praga Północ.
Obecna Praga to inne miejsce, zaludnione przez młodociany "napływ",
który nigdy nie widział i nawet nie przeczuwa prawdziwej Pragi,
tej, która została mi odebrana przez czas.

Moja Matka dorastała w Porcie Praskim,
w jednym z dwóch ostatnich klanów piaskarzy warszawskich
(jedni nazywali się Zyzikowie, a drudzy - Lidtke)
Ale o tym przy innej okazji.

* * *

sobota, 28 marca 2009

sobota, 21 marca 2009

"London. A Pilgrimage"


G. Dore: "London. A Pilgrimage"

Pytania do czytelnika


Literatura tylko wtedy będzie literaturą, jeśli postawi Ciebie, Drogi Czytelniku, wobec choćby jednego z tak zwanych Wielkich Pytań:
- Jak zaczął się Wszechświat? Dlaczego istniejemy?
- Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
- Czym jest Miłość? Czym jest Śmierć?
- Jaka jest natura (Jakie są natury) rzeczywistości?
- Jaka jest natura Dobra? Jaka jest natura Zła?
Osobiście uważam, że nie ma skończonej listy tych pytań. A które z nich jest to "wielkie", fundamentalne – podpowie Ci intuicja. Wiesz dobrze, kiedy się odzywa, więc nie zadawaj mi pytań, czym jest. Jest najbardziej niezbywalną, choć może też niedefiniowalną cechą człowieka, tak jak jego styl i gust. Jest czymś więcej niż jego charakter. Tak, intuicja, styl i gust składają się na Twoje przeznaczenie.
Nie wierz różnego rodzaju fałszywym prorokom, którzy powiedzą ci, że odpowiedzi na te Pytania jest tyle, ile jest ludzi. Odpowiedź jest jedna, choć różni się nieznacznie dla każdego z nas. Jest jedna, ale odkryjemy ją dopiero na końcu naszej przygody.

* * *

Nie odkryjemy jej w jednym, poszczególnym życiu. W naszym, indywidualnym, cząstkowym życiu ważne jest zadawanie tych pytań. Ale nie stawianie na nie odpowiedzi. Poszukiwanie nowych cząstkowych rozwiązań, które dopiero zebrane razem stworzą heksagonalną kopułę sklepienia naszej kultury. Literatura to proces, a nie produkt, czy rezultat sprzedaży. Słowa stają się w twoim umyśle, „rozświetlają obrazy w mroku”. Sztuki plastyczne istnieją materialnie, muzyka się dzieje. A literatura cały czas staje się, wraz z rosnącym zrozumieniem czytelnika. Dopóki staramy się współodczuwać, dopóty poszukujemy odpowiedzi na postawione pytania.
Wracając do pierwszej myśli, literatura tylko wtedy jest prawdziwą literaturą, kiedy zadaje jedno z tych Wielkich Pytań. Czytając książkę, spytajcie sami siebie, czy stawia takie pytania, czy zmusza was do szukania odpowiedzi. Jeśli nie, czytajcie dalej. Warto czymś zaostrzyć apetyt w oczekiwaniu na prawdziwy pokarm dla ducha.

* * *

Public Work.10. Uliczne przestrogi


vlepka by enea

* * *

wtorek, 3 marca 2009

Satanic Mills Tour

(Banksy: "Zjednoczeni pod nadzorem kamer")

William Blake: "Jerusalem"

And did those feet in ancient time
Walk upon England's mountains green?
And was the holy Lamb of God
On England's pleasant pastures seen?

And did the Countenance Divine
Shine forth upon our clouded hills?
And was Jerusalem builded here
Among these dark Satanic mills?

Bring me my bow of burning gold!
Bring me my arrows of desire!
Bring me my spear! O clouds unfold!
Bring me my chariot of fire!

I will not cease from mental fight,
Nor shall my sword sleep in my hand
Till we have built Jerusalem
In England's green and pleasant land.

* * *

sobota, 21 lutego 2009