sobota, 26 marca 2011

Nowa wiosna, nowa wojna


Nowa wiosna, nowa wojna


Wiosna i kolejna wojna. Miasto otacza nas ze wszystkich stron zarośniętymi zdziczałymi instalacjami i zaułkami, nieznanymi dotąd placami i przejściami podziemnymi, gdzie można spotkać tureckich dilerów, zarośnięte chwastami posesje, gdzieś niedaleko torów, stare kamienice, które widać tylko w odbiciach szarych okien... Wczoraj się o tym dowiedzieliśmy – i wszystko wokół wydawało się takie realne, cała to różnorodność, równoległość i wielowątkowość, piegowata barmanka, Turek w Imbissie i śmierdzący gość w markecie, który brał colę i rum – albo dalej, głębiej w czasie, mieszkanie i pies Emilki, Twoje zamyślenia, wspomnienia po gościach, Marku i Gośce, całe spektrum wrażeń, nastrojów, emocji...

Wtedy przyszła wiadomość o bombardowaniach Libii przez amerykańskie bombowce. Lotniskowce zbierają się wokół wybrzeża, rakiety penetrują gorące, przepalone powietrze, szperają w jałowych piaskach pustyni...

Dzień wcześniej była noc kryształowej pełni, jedni kochali się bez opamiętania, inni tańczyli i pili do utraty pamięci. Nad naszą amnezją zawisła krystaliczna pełnia księżyca.

Poczułem, jakbym był wewnątrz kalejdoskopu równoczesnych zdarzeń, wokół mnie obraca się świat, a ja „jestem” jak nieruchoma oś obrotu, przezroczystość, równoległość zdarzeń. Nowe ekscytujące doznania, jak iskry elektryczne pomiędzy czarną, aksamitną watą. Jestem tu i teraz, potencjalnie uważny.


A miasto pleni się coraz bardziej. Zarasta dziwnością, samym sobą. Kontury nachodzą na siebie, jak żyłki prześwietlonych słońcem liści drzew, jak niewinna blada zieloność, jak wiadukty S-Bahnu, szprychy rowerów i rysy twarzy przechodniów... Jak linie kolejki, mosty, kanały, ulice, ścieżki...

Miasto pleni się coraz bardziej. Zarasta dziwnością, samym sobą.


Jak dwa ptaki, stoimy na krawędzi dachu, oboje nadzy, pochyleni, przyczajeni, z rozpostartymi skrzydłami. Dajemy sobie ostatni pocałunek przed skokiem w otwartą przestrzeń.

I oddalamy się od siebie. Znikasz.


* * *

Paul Virilio "Prędkość i polityka"


Paul Virilio „Prędkość i polityka”. Sic!, Warszawa 2008

„W tej nowej wojnie wszystko staje się kwestią czasu zyskanego przez człowieka, przewagi czasowej nad śmiertelnymi pociskami, ku którym gna go jego pęd. Prędkość jest Czasem zyskanym w najściślejszym sensie tego słowa, gdyż staje się on Czasem ludzkim wydartym bezpośrednio śmierci – stąd te wszystkie żałobne insygnia śmierci, wystawiane na pokaz przez oddziały szturmowe, innymi słowy oddziały szybkiego reagowania (czarne flagi i mundury, trupie czaszki, emblematy ułanów, oddziałów SS itp.)”. (34)

„Dzieje człowieka, w każdej epoce i niezależnie od szerokości geograficznej, są pochodem niezliczonych ciał pozbawionych duszy, żywych trupów, zombie, opętanych istot, powolnym niszczeniem przeciwnika, rywala, więźnia, niewolnika, ekonomią wojskowej przemocy utożsamiającej inwentarz ludzki ze stadem skradzionym przez myśliwych i łowców, a w militaryzujących i modernizujących się społeczeństwach europejskich, z bezdusznymi ciałami dzieci, kobiet, istot ludzkich o innym kolorze skóry, proletariuszy”. (101)

„Brutalne obnażenie aktu seksualnego, edukacja seksualna i pornografia jako zdobycze techniczne stanowiły kolejny krok na drodze racjonalizowania i kontrolowania ciał „ignorantów”, logiczne następstwo praktyk gimnastycznych. Osławiona kultura fizyczna „w szwedzkim stylu” ustępuje dziś miejsca nowoczesnemu połączeniu ruchu drogowego i seksu, zespalania się ciał w przypadkowych spotkaniach, szybko zapominanym kolizjom seksualnym, kradzieży, gwałceniu i natychmiastowemu porzucaniu aut i motocykli”. (117)

„Rozpoczęta w latach dwudziestych deneutralizacja środków przekazu otworzyła drogę ku czemuś, co zwie się „domową wojną rynkową”, innymi słowy masowej kampanii ideologicznej skierowanie bezpośrednio do rozpadającej się rodziny, mającej na celu odtworzenie więzi rodzinnych, a wręcz stworzenie rodziny na nowo, przekształcenie jej w „wiecznie niezaspokojonego odbiorcę towarów konsumpcyjnych”. (143)

„Starożytne walki między miastami, wojny między narodami, nieustanny konflikt między imperiami morskimi i potęgami kontynentalnymi, wszystko to nagle zanika, ustępując miejsca nieznanej dotąd konfiguracji, jaką stanowi bezpośredni kontakt wszystkich punktów, przyleganie wszystkich płaszczyzn, za sprawą której masa planetarna jest już jedynie „masą krytyczną”, osadem wytrąconym na skutek radykalnego skrócenia czasu reakcji i relacji, przerażającym procesem nacierania i ścierania się odrębnych jeszcze wczoraj i oddzielonych buforem dystansu miejsc i elementów – buforem, który nagle staje się anachroniczny. (...) w przyszłości jednak Ziemia będzie miała już tylko jedną wielką powierzchnię styku”. (174-175)

* * *

De-terytorializacja. Świat w stanie oblężenia.
Zawładnięcie ziemią poprzez ruch mas ludzkich.
Przemieszczanie „wehikułów metabolicznych” pomiędzy „fortecami”.
Wojna z czasem – dromokracja – totalitarny przymus ruchu.
Funkcjonalność, dostępność, automatyka.
Dromokracja jako wyznacznik panowania (gospodarka). Świat jako szachownica.
Czy Ziemia ma już tylko jedną wielką powierzchnię styku?

* * *

poniedziałek, 21 marca 2011

Ubrania


Pilnujcie swoich ubrań!

(„Proszę pilnować ubrań!”)


Ubrania przejęły nasze charaktery. Rano czekają w równych szeregach, gotowe do walki, albo bezładnie rozrzucone zwlekają się z podłogi; po południu włóczą się poszarzałe i wygniecione; wieczorem stają się zalotne i szykowne, by w nocy zmienić się we własne przeciwieństwa, bezładne strzępki.

Czasem są kompletnie nieobliczalne. Ledwo spuścisz je z oka, natychmiast wyzwalają swoje zachłanne żądze i ambicje. Wieczorem wystarczy chwila nieuwagi, a natychmiast urżną się, naćpają prochami i pójdą szlajać się z innymi ubraniami. Najgorzej jednak, że ciągną cię ze sobą. Ostatnio moje ubranie przez cały weekend targało mnie z imprezy na imprezę, wyginało się w tańcu, tłukło szkło, uciekało przed psami. Wreszcie na koniec próbowało mnie zaciągnąć do łóżka z jakąś przygodnie poznaną bielizną..

Czasem przeciwnie, nasze ubrania oddalają nas od siebie. Zaczepiłem ostatnio dziewczynę, która wydawała mi się dość sympatyczna. Próbowałem nawiązać kontakt, uśmiechnąć się, zagadać. Niestety, nasze ubrania zbyt się różniły. Były sobie obce, nie rozpoznawały się, nie rozumiały swoich języków. Odsuwały nas od siebie, odpychały się.

Mam wrażenie, że moje ubranie stara się mnie pochłonąć, z pewną fascynacją. Chce mnie pożreć, jak kanibale zjadają swoich wrogów, aby zdobyć ich siłę. Chyba stałem się fetyszem dla mojego ubrania. Często znajduję w jego kieszeniach różne swoje drobiazgi: dokumenty, zapalniczki, karteluszki zapisane moim pismem.

Wczoraj wpadła do mnie moja bliska przyjaciółka. Długo przyglądaliśmy się sobie z ociąganiem, zawieszając zetlałe, papierowe słowa w przestrzeni pomiędzy nami. Wreszcie jednocześnie wpadliśmy na to samo. W spontanicznym odruchu zrzuciliśmy swoje ubrania. Trudno opisać przyjemność, euforię i uniesienie, jakich doznaliśmy tamtej nocy. Wydawało się, że czas przestał płynąć, a jednak niepostrzeżenie minęło kilka godzin. Widać razem z ubraniem pozbyliśmy się poczucia czasu. Może dlatego, że ubranie jest skończone i podzielone na części: rękawy, mankiety, nogawki, kieszenie. Natomiast skóra jest nieskończona. Ocieraliśmy się o siebie, wchodziliśmy i wychodziliśmy z siebie bez opamiętania. Nie mogliśmy nacieszyć się wolnością, jak dzieci.

Nasze ubrania leżały obok, zmieszane i sflaczałe, urażone i rozżalone. Aktorzy bez ról, narkomani bez narkotyków, straceńcy podczas przerwy na papierosa.


* * *


ps. Inspirowane zdjęciem Agaty Wojas.