środa, 29 lipca 2009

Łazarz i graffiti



Łazarz na Sobieskiego,
wrzut na MDM-ie

* * *

piątek, 24 lipca 2009

poniedziałek, 20 lipca 2009

Praska melancholia

Praska melancholia
w czterech odsłonach

monodram dla aktora teatru ulicznego


Aktor przechadza się północną częścią warszawskiej Pragi. Zatrzymuje się na rogu ulic Szwedzkiej i Strzeleckej. Naprzeciw siebie ma ruiny fabryki Pollena Uroda.
Tutaj zaczyna swój monolog, zwracając się do nielicznych przechodniów: mężczyzn w szeleszczących dresach, z wodogłowiem i podbitymi oczami, do zasmarkanych dzieciaków z zawadiackimi minami, do uschniętych staruszek z bólem wyrzeźbionym na twarzy.


1.

Aktor rozgląda się po okolicy, w której się wychował, ale w której już nie mieszka, po czym zaczyna monolog, dość łagodnie i niepewnie.

Czy czuję się stąd wypędzony?
Czy może raczej sam stąd uciekłem?
Tak czy inaczej, nie miejsce wspominam, ale czas,
Warstwy i przebrania przeszłości, jej muśliny i zasłony,
Tonacje i aromaty uśpione w fałdach jej płaszcza.
Jak wielu przede mną, szukam osobistej drogi w rejony ulotności,
Na kryształowe szczyty usłane wrażeniami, w krainy pośmiertne;
Jak wielu potężniejszych i bardziej wtajemniczonych ode mnie,
Przecieram własną ścieżkę przez gąszcz półcieni i odblasków przeszłości.

Zza bielma niepamięci pierwsze wyłania się tło,
Zrazu wyblakłe i prześwietlone, dalej pożółkłe i jakby rozdarte:
Zieleń ogródków działkowych, czerwień pociemniałych ceglanych ścian,
Szare, metalowe siatki ogrodzenia, zżarte przez rdzę;
Wyłaniają się kolory mojego dzieciństwa, kiedy ta fabryka jeszcze pracowała,
Fabryka dudniła, a wokół unosił się słodki kurz, przenikający powietrze nad tą uschniętą ulicą,
Słodki kurz i lepki zapach tanich dezodorantów, które produkowali za siatkami w oknach,
Lepki zapach i kurz jakby słodki, zza zmrużonych powiek, niewyraźny z dala kołyszący się numer autobusu, a za rogiem szkoła podstawowa,
Niski zielony parkan, szara, szorstka elewacja, monotonna faktura codzienności,
Tak właśnie kolory i zapachy minionego czasu wyłaniają się zza bielma niepamięci.


2.

Aktor zamyślony przechadza się wzdłuż ulicznej sceny.
Nagle podnosi głowę i zaczyna z błyskiem w oku.

W tej surowej scenerii, jak błyski flesza,
Rozświetlają się niepowtarzalne, intensywne chwile dziecięcej wolności,
Choć czy to nie przesada, nazywać tak dzikie zabawy po lekcjach, ściśle zabronione przez rodziców?
Chodziliśmy tam – na Strzelecką, na żwirowany plac, gdzie wznosiła się bezładna piramida masywnych żelaznych skrzyń, ze skrzypiącymi drzwiczkami;
Odpady z produkcji, a może półprodukty, szafy pancerne, w których mieściło się akurat jedno dziecko,
Świetne miejsce na zabawę w chowanego i połamanie kości.
Niebezpieczne, uśpione, zimne żelastwo i my, rozgorączkowani tajemnicą, niebezpieczeństwem, rywalizacją.
Latem biegaliśmy w inne miejsce, na porośnięte trawą nasypy kolejowe, równoległe do Szwedzkiej, zaraz za tą starą kamienicą, ale my wchodziliśmy tam od drugiej strony,
Tam gdzie była łąka, a kończył się już teren fabryki, a teraz są ruiny.
Ruiny dzieciństwa, które nie było ani zbyt radosne, ani zbyt swobodne, ale nam wystarczało aż nadto;
Czas dzikich zabaw po lekcjach, ściśle zabronionych przez rodziców.
Na torach kolejowych, po których jeździły pociągi towarowe,
Kładliśmy kapsle i małe monety, by bawić się w wojnę, eksplodującą wyobraźnią;
Chowaliśmy się w wysokiej, pożółkłej trawie i udawaliśmy partyzantów, żołnierzy, szpiegów,
A pociągi przejeżdżały, nieświadome, zaślepione bestie,
Zwiastuny dalekiego, innego świata,
Kosmos mijał nas z łoskotem, a my opowiadaliśmy sobie o nim bajki.
Te dwa miejsca – to bieguny mojego praskiego, dziecięcego życia,
Potrzeba schronienia i pragnienie ucieczki, w ich biednych imitacjach, stworzonych przez „dzieci z brudnej ulicy”;
A pomiędzy nimi królestwo dzieciństwa, małe, tandetne i nietrwałe przedmioty, które mają znaczenie tylko dla dzieciaków;
Skrzypiące drewniane schody, czarna czeluść piwnicy, metalowe samochodziki na szorstkim asfalcie podwórka,
Plastykowe żołnierzyki na gładkim, wyślizganym drewnie parapetu ciemnej klatki schodowej.


3.

Aktor zamyśla się, potem potrząsa głową, jakby wyrzucał z niej swoje myśli. Zaciskając powieki, powtarza coś po cichu, mechanicznie, jak mantrę albo refren piosenki, który mimowolnie krąży w pamięci.

Im głębiej drążę, tym bardziej niezwykłe wspomnienia mnie nawiedzają,
Ponieważ to życie pełne było szczęścia i radości, emocji takich, jakich teraz i nigdy już nie zaznam, bo zbyt wiele razy przedawkowałem wszystkie smaki i zapachy, wrażenia i uczucia;
Szalona radość i zmęczenie, jak wtedy, kiedy biegliśmy do cukierni Grabowskiego po lody pistacjowe, nowy smak, jaki się pojawił, trzeci do wyboru;
Do dziś wspominam suchość w ustach, miękkie kolana i przejęte głosy.
Albo wciąż do końca niezdefiniowane uczucie z chwili, kiedy wdrapałem się po drewnianych schodach kamienicy na tyłach Stalowej, gdzie mieszkał Grzesiek, kolega z klasy, wszedłem do jego mieszkania i w przejściu, z ciemnej sieni zobaczyłem
Jasny pokój, w którym jego matka, pochylona nad metalową miednicą, w samym staniku, myła swoje czarne włosy; do dziś pamiętam nieogoloną kępkę włosów pod jej pachą;
Wspomnienie żywe, choć uśpione, nigdy bym go sobie nie przypomniał, gdybym nie zaczął do was mówić;
Oderwana scena, która rozświetla się w mojej pamięci rozmytym, hipnotycznym blaskiem, dziwnym znaczeniem, którego nie jestem w stanie rozczytać;
Scena, która nabiera w moim życiu mocy symbolu, znikającej istoty, która umknęła i której obecność można rozpoznać tylko za sprawą jej nieobecności, pełnej niepokojącego napięcia.

Aktor przełyka ślinę. Nie wiadomo już, czy gra – czy dał się porwać grze i jego sztuka gra nim samym.

Nieważne, czy poszukujemy wyjścia na metafizyczne łąki, czy układamy kartotekę w piwnicy własnej pamięci,
Wiadomo, że błądzić będziemy wśród obrazów, bez prostych odpowiedzi, bo jednoznaczne wyjaśnienia równają się zamknięciu we własnym, skostniałym dyskursie;
A my, świadomie bezdomni, nie chcemy przestać poszukiwać i zamknąć się w czterech ścianach własnych monologów.
Będziemy raczej cały czas okrążać utraconą przestrzeń, celebrując fantomowy ból utraconego świata,
Z szalonym natchnieniem celebrować chwilę „milczącego zaśpiewu”, z perwersyjnym namaszczeniem dotykać miejsca wokół „bezgłośnej rany”,
Rozdzierając jednoznaczne wyjaśnienia.


4.

Aktor przenosi się w ruiny bliżej nieokreślonego wspomnienia.

Dość nurzania się w wyziewach własnej spróchniałej pamięci,
Kontekst przeszłości, jak stary szlagier, wtłacza nas w stereotypy i konwencje,
Niech te wszystkie pierdoły znikną wreszcie w oślepiającym blasku oświecenia!
Przygotuj się do operacji oczyszczania dysku, wybierz dysk, potwierdź, usuń, potwierdź, usuń,
Potwierdź wykonanie operacji, wyloguj się, odłącz zewnętrzne zasilanie,
Usuń to, usuń to, usuń to.

Aktor pokazuje wysławiane czynności.

Teraz powinniśmy po prostu pochylić się, złączyć nogi, ugiąć kolana, pochylić głowę, wyprostowane ramiona wysunąć do tyłu –
I raz, dwa, trzy! – Jednym sprężystym ruchem skoczyć w wartki, oszałamiający strumień obrazów! – Niech ten nurt, migoczący wrażeniami i iskrzący emocjami, porwie nas ze sobą!
A my porwiemy ze sobą przeszłość prosto w przyszłość! – Powrót jest niemożliwy i niepotrzebny!
W końcu jesteśmy tylko jednoosobowym przedstawieniem, jeszcze jednym obrazem, wędrującym pomiędzy obrazami świata, samą organiczną zasadą wymiany; – Zmieniamy się tym bardziej, im bardziej zanurzamy się w tę głębię.
A na powierzchni zdarzeń pozostaje ruchoma kompozycja czystych różnic.

Mówiąc ostatnie słowa, aktor wycofuje się w głąb sceny, wciąż twarzą do widowni. Światła gasną powoli.

* * *

kwiecień – lipiec 2009

wtorek, 14 lipca 2009

Kilka tysięcy znaków

KILKA TYSIĘCY ZNAKÓW

NA PERFORMANS MALGI KUBIAK
Z OKAZJI PARADY RÓWNOŚCI 07. 06. 2008



Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci


I.

Obrazy zarazy
zaraza obrazów
wchodzą wychodzą
z głowy do głowy

współczesny obraz zarazy obcego
szczur-żyd-pedał-murzyn-wirus HIV!
czy tak czy nie tak?

Obrazy zarazy
wchodzą wychodzą
z głowy do głowy
Obrazy zarazy
zaraza obrazów
z głowy do głowy
ze ścian do skóry snów

Pająk z pejsatą główką,
Uważaj żydzi roznoszą tyfus!
Pedały pożenią się i ukradną wam domy
nie będziecie mieli gdzie mieszkać!
Stada bezdomnych w waszych blokach
w waszych autobusach
w waszych supermarketach
Bezdomni śmierdzą i roznoszą zarazki!

Bezdomni chorzy narkomani i starcy
anonimowe ofiary losu
Kozły ofiarne i mordy założycielskie
Żyjemy dzięki nim Używamy ich jak nawozu
Anonimowe ofiary losu
Obce ofiary losu
im niżej sięga ich nędza
tym wyżej rośnie nasze PeKaBe

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci

Metafizyka to obcość
którą chcemy upolować i zjeść
albo wypieprzyć
Miłość do drugiego człowieka
miłość do TEGO człowieka
czy to mężczyzna czy kobieta
to mała czasem trochę większa różnica
czasem powtórzenie podobieństwa
ale zawsze rozgrywa się
pomiędzy dwoma osobami
a dwie osoby są poza
naszym społecznym więzieniem

Tak więc
Wykakasuj to Wymaż to z pamięci
Skasuj to Skakasuj to Wykasuj to
Ususuń to z pamięci


II.

Obrazy zarazy
Zaraza obrazów
Tu obok i pod spodem
Koło nas w nas i z nas
Rano w południe i wieczorem
Bo to z nas i w nas Nasze lustro
Nie widzisz? Może twoje berło ci zasłania?
W głowie się nie mieści
Taktyka tak jak ty umyka

Strzępki biografii au!tora
W busie rano wszyscy
wyperfumowani telefony dzwonią
gumy żują ślęczą przejęci
Aż wsiada dynksiarz
śmierdzi jak najgorsza sraka
zesrał się czy zgnił za życia?
I nagle czarna dziura w dobrobycie
bo wszyscy się odsuwają

A wygodna dupa krzyczy:
Zarażę się! Zarażę się twoim brudem!
Zarażę się twoją nędzą!
Używasz i nie płacisz!
Przez ciebie tracę swoje pieniądze!
Oddaj mi moje pieniądze!
Przez ciebie tracę swoje pieniądze!
Zarazisz mnie swoją nędzą!

Wykasuj to Wykasuj to Wykasuj to
Usuń to z pamięci

To błędy naszego języka
błędy naszych ojców i matek
A dupa przyzwyczaja się do wygody
po prostu przyzwyczaja się do wygody
A przecież opór drogi srogi dążenie do wygody
To jednak nie obraz to jest rzeczywistość
Na granicach tłumu histeria desperacja i zawziętość
Bo każda dupa chce się rozsiąść wygodnie w swoim życiu
I niektórzy po prostu nie mają już siły
się o to ścigać
się o to ścigać
się o to ścigać
Bo wszyscy dbamy o swoje dupy
żeby usiąść jak najprędzej i nie wypaść z gry
wepchnąć się w stado i nie zostać na zewnątrz
wepchnąć się do środka i wykopać innych
wczołgać się na górę i nie zostać na lodzie na śmietniku
i pod skupem złomu

Kto rządzi? Kto pozwala się rządzić?
Kto woła z dołu? Czyj głos się przedziera?
A ten głos z góry ze swojej pewności
Rozlegnie się na innych
Stara, czarnobiała i niema komedia
Powtarzana w każde święta:
Białe owce kopią w dupę czarne owce
Białe owce kopią w dupę czarne owce
Białe owce kopią w dupę czarne owce!

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci

To wszystko zżera nas od środka
Ile płacisz za wygody?
Ile ci płacą za dyscyplinę pracy?
Pakują nas w pudełka
karmią i każą płacić
płacić nudą i frustracją
nudą i frustracją
każą nam płacić
seksem nudą i frustracją

Miasta Europy przeżyły zapaść
histeryczne mobilizacje
przecięte arterie
poszarpana tkanka miasta
Dzieciaki krzyczą i biegają po ulicach

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci.


III.

Oto co nas czeka:
globalne państwo policyjne
Zapraszamy do środka!
Mamy dla was wspaniałą ofertę!
Życie na kredyt oprocentowany strachem
przed strasznym Arabem
i zboczonym pedałem
Życie na kredyt oferowane
tym którzy się nie zastanawiają
Globalny rynek globalna policja
globalna korporacja
A świat ocieka gównem czyli złotem
wasz świat ocieka złotem czyli gównem.

Podatki dopóki możesz pracować
na ich wojsko na ich policję na ich urzędy
A kiedy już się zestarzejesz spierdalaj na śmietnik
Nie pokazuj się na naszej ulicy stary i brzydki pedale
Nie pokazuj się na naszej ulicy głupi i brudny murzynie
Nie pokazuj się na naszej ulicy głucha zapluta stara dupo,
Nie pokazujcie się na naszych ulicach!!

Przeszkadzasz tym którzy pracują i płacą podatki
Przeszkadzasz tym którzy mają jeszcze nadzieję na wygraną
Przeszkadzasz tym którzy jeszcze na coś czekają
Przeszkadzasz tym których jeszcze coś czeka

Ale na co wszyscy czekają?
Aż przedstawienie się skończy i zapłoną światła?
Na koniec i tak wszyscy wylądujemy tam
daleko bardzo daleko i głęboko
w miejscu niedostępnym dla jednostki
w wielkiej Maszynie zmieleni na papkę
w wielkim spożywczym młynie
który przerabia odpady ODPADY odpady
Wielki O WIELKI największy
Wielki wir śmieci na Wschodnim Pacyfiku
Ogromne morze plastykowych śmieci
Wszyscy ostatecznie wylądujemy tam
w oku entropii które otworzyło się na Wschodnim Pacyfiku
6 milionów ton plastykowych śmieci
unosi się na oceanie między Ameryką a Japonią
krąży leniwie wokół własnej osi
leniwy wir plastykowej entropii
Ostateczny produkt naszej cywilizacji –
plastykowy anus mundi
Każdy inny Wszyscy równi

Skasuj to Skasuj to Skasuj to
Wykasuj to z pamięci


+ + +

co do morza śmieci, fakt niestety autentyczny, sprawdźcie:
http://portalwiedzy.onet.pl/4868,11121,1469730,1,czasopisma.html
http://forum.radioparty.pl/index.php?showtopic=15882&mode=threaded&pid=197263
http://en.wikipedia.org/wiki/Great_Pacific_Garbage_Patch

+ + +

poniedziałek, 13 lipca 2009

Kamienica nocą

(fragment poematu "Rozdroże")

Płynie chmura, płynie,
Głaszcze róg księżyca,
A na dachu, przy kominie
Tak drze się kocica:
Nniech bogacz ziemmmię żre,
Od spodu ziemię żre!!!


Sunie księżyc, sunie,
Posunął zgrabną chmurę,
A na podwórka studni,
Tak wyją suki bure:
Niech boogacz biednego koością
Udławi się, uuudławi sięęę!!!


Szemrze woda, szemrze,
Szpera w rozporku rynsztoka,
A na klatce pierwszej
Tak skrzypią framugi okna:
Niech bogaczcz nie ujrzykrzy światła
Nowego dnia, nie ujrzy światświatła dnia!!!


* * *

(napisane koło 2005 r.)

Rozdroże

(fragment poematu "Rozdroże")

Pragnę wywoływać imiona
z wiatru wiejącego na Rozdrożu,
z błota przeszłości z wieczora
z zapowiedzi poranka.

Wskrzeszać imiona z pamięci,

choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
imiona wskrzeszane z pamięci,
choć nie wszystkie zapisały się w pamięci.
Jak proporczyki na wietrze jak liście drzew,

jak rozrzucone patyki i kamyki jak pióra i kości,

jak wciąż obracająca się kostka rubika;
układy kamyków układanki układy czcionek na matrycy.
Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.


Z Ab. na trawniku pomiędzy blokami, wczepieni w ziemię, zawieszeni ponad niebem, zaglądają w kosmos;

Ko., kiedy pochyla nad nimi głowę;

Wi., w nocy rozbija szybę witryny jubilera, pijany spirytusem i miłością do jakiejś blondynki;

Ad., która wciąż z daleka czasem się uśmiecha, a czasem płacze;

Zu., jej blada twarz obracająca się w nocnym świetle jarzeniówki, pośród tłumu biegnących dokądś dresiarzy;

Ni., nakrapiane lato na ogródkach działkowych, rozpala ognisko między połamanymi ławkami, wśród swoich obrazów i ze swoim fletem;

Moz., stare niedobre czasy, przeguby rąk obwiązane bandażami;

To., przybity do ziemi jednocześnie palącym słońcem, pod którym mieszka i ciężarem mrożonego mięsa, które dźwiga w pracy, a jednak jakimś cudem wciąż pogodny;

Mob. za kierownicą samochodu, siostrzyczka nocy, skamieniała w blasku dnia;

Aw. wygięta w tył, wśpiewująca się jakby w cały rozgwieżdżony firmament;

Wciąż z Ab. ukryci pod niebem, na zboczu wzgórza zaglądający we własny kosmos.


Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.

Każde imię to jedna sylaba Wielkiego Imienia,

każde serce to jeden znak Wielkiego Szyfru. Jesteś znakiem.

Znaki wchodzą w związki z innymi znakami,

gramatyka namiętności fascynacji miłości zazdrości obojętności,

składnia związków sympatii przyjaźni niechęci współczucia litości.

Serca splatają się z innymi sercami a tamte z następnymi,

jak rytmy bębnów pulsowanie świateł wystukiwane numery

podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,

jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.

Mil. na poręczy balkonu jedenastego piętra, odlewa się na to ociemniałe miasto, z maską obojętności na twarzy;
Pem. mocuje się z własną siłą po drugiej stronie barierki mostu, zwisając nad ciemną, spienioną wodą, z maską straceńca;
Wł., zjawia się nagle w największy deszcz, prowadząc jedną ręką rower, z urwanym pedałem w drugiej, jak upadły miejski anioł;
Go., zawsze taka kolorowa, aż ten jeden jedyny raz kompletnie na biało;
Zo., jak negatyw drapieżnego kruka;
Pa., jego twarz jak uśmiechnięta kostucha;
El., na kamienistej górze ponad brzuchem Molocha, wyjaśnia przedziwne reguły przetrwania w tym zatłoczonym morzu dusz;
Jo., jak przygląda się życiu zza swoich miedzianych włosów, na ławce przed starą chałupą, na murku nad Wisłą, czy za swoim własnym stołem;
Da., empatia, wdzięk i niezdarność, jak dobra chińska herbata, która przywraca równowagę...
...i tyle tyle tyle tyle innych zapomnianych, pominiętych, tych które wciąż przechodzą,
Albo są zbyt blisko, albo jeszcze ich nie znamy, bo czekają w przyszłości.

Ab. Ko. Wi. Ad. Zu. Ni. Moz. To. Mob. Aw.
Mil. Pem. Wł. Go. Zo. Pa. El. Jo. Da.
podświetlone przyciski telefonu galaktyki gwiazd i globów,
jak pulsujące banieczki, jak musujące bąbelki.
Lecz ta historia nie może się skończyć,
Wielkie Imię nie zostanie wypowiedziane,
bo każde jedno serce lgnie do drugiego a drugie chce się łączyć
z trzecim a trzecie z czwartym a przychodzą wciąż nowe,
galaktyki gwiazd i globów, pulsujące banieczki,
musujące bąbelki unoszą się ocierają się o siebie

aż po horyzont musujące lustro morza dusz.

I nagle spieniona fala rozbija się o brzeg!


A głębiej,
jeszcze głębiej,
na samym dnie
rozkołysanego morza dusz,
żywy rdzeń światła
siedzi za biurkiem
i spisuje imiona zaledwie imiona,
układa indeks kosmosu
układa indeks Wielkiego Snu.
Bo przecież wciąż nas spowija
ten sam sen

sen ten sam

nas spowija wciąż.

* * *

(napisane przed 2005 r.)

sobota, 11 lipca 2009

wtorek, 7 lipca 2009

Siostra Wściekłość

(fragment poematu "Lucifer")

ona uwielbia bawić się
nocą w ogrodzie
ona uwielbia rozrzucać
kamyki i koszmary

Chciałabym znać to słowo od którego można zacząć
prześlizgiwać się przez szczeliny
pod drzwiami Urzędu Kontroli.
chciałabym wyśliznąć się z łożyska
uścisków uśpionego starca,
wyśliznąć się za ogrodzenie bezwładnej nieobecności.
chciałabym wymknąć się na chwilę wytchnienia,
znaczyć międzygwiezdną symetrię ogrodu
włosami i zapachem wplątanymi w gałęzie,
gdy nikt tutaj jeszcze nie zna mojego imienia
(świece i lichtarze
lichtarze i ciemne korytarze
świece i obrączki).

Świst bata nocy: urzędnicy dnia klęczą,
na grzbietach obwożą lubieżny koszmar.
mogłabym teraz wykąpać się w fontannie:
kryształowy kwiat wodotrysku
w kamiennej obrączce cembrowiny
czarne lustro sadzawki,
skąpię się w swoim czarnym lśniącym odbiciu
(jak pocałunek szkarłatnych ust i czarnego lustra
lśniącego palca i szkarłatnych ust
czarnych ust i szkarłatnego lustra).

Spośród westchnień bezwolności i splotu obaw
wychodzę ociężała radością i bólem
brzemienna blaskiem nowego dnia
z waszych złych snów wynoszę ten płód.

* * *

(napisane raczej przed 2000 r.)