środa, 12 stycznia 2011

Przedświt


Przedświt

Jak zwykle tej zimy,
Leżeliśmy zapewne w łóżku, i seksem i pieszczotami rozgrzewaliśmy strużkę czasu płynącą nieśmiało pod obojętnością lodu. Wtedy właśnie, droga przyjaciółko, opowiadałaś mi różne historie, barwne wspomnienia, erotyczne przygody, dziwne wrażenia, których zaznałaś gdzie indziej, kiedy indziej, z kim innym.
Zawsze lubiłem cię słuchać. Mówiłaś:
Przez całą noc, aż do świtu, jechałam sama przez opustoszały stan Ameryki, w wyobraźni widziałem nierealne szare pustkowie, prostą linię drogi, twój samochód. Wtedy, o bladym świcie, zobaczyłam pojedynczy prosty dom, mówiłaś, był taki niezwykły i taki oczywisty, jakby jednocześnie prawdziwy i urojony. Wczesne poranki zawsze są takie niepowtarzalne, powiedziałaś, wspominając zapewne poprzednią noc, spędzoną z innym mężczyzną. Wszystkie przedmioty mają tę surową masywność i symboliczną ulotność...
Tak, dobrze znam te chwile, odpowiedziałem, zagubienie w podróży, włóczenie się nad ranem po miastach tego świata, oczekiwanie na dworcach. Niewyraźny widok za oknem, dom, ulica, wzgórze, czy tory wyłaniają się z ciemności, złudne a jednocześnie materialne, nabrzmiałe jakimś nieuchwytnym, pierwotnym znaczeniem.
Przedświt, ten moment, kiedy świat już wyłonił się z mroku, a materia została już rozdzielona na osobne byty, które jednak nie mają jeszcze imion. Imiona jeszcze nie posiadły, nie przesłoniły rzeczy. Przedmioty, jeszcze bezimienne i nieme, dopiero pojawiły się na świecie, zdezorientowane i nieufne, jak nielegalni uchodźcy.
Droga przyjaciółko, myślałem, gdziekolwiek nie pójdziesz, umysł już tam jest i rozstawia swoje chorągiewki i taśmy miernicze. Kolekcjonuje i oznacza, ustala hierarchie i nadaje sensy. Zbiera niepowtarzalne momenty i rozmieszcza je w szklanych gablotach. Spisuje świętą księgę przychodów i rozchodów, po czym sam siebie oskarża, broni i osądza. Zabawia się sam ze sobą w aseptycznej pustce krystalicznych struktur.
Może wówczas, w drodze, o świcie, na krótką chwilę udało ci się dotrzeć do krawędzi własnego umysłu i zobaczyłaś świat najbardziej bliski owej niewinnej bezimienności i naocznej inności początku?
Poezja jest jak przedświt: doprowadza cię do granic języka, gdzie rzeczy zyskały już osobne istnienie, ale nie uwięziono ich jeszcze w katalogu imion. Wyłoniły się z „niezróżnicowanej otchłani”, ale nie zostały jeszcze uszeregowane w jaskrawym świetle „rozróżniającej świadomości”, nie nadano im jeszcze przeznaczenia, nie zostały jeszcze wplecione w wątki narracji.
I wciąż cię tu widzę, stoisz w popielatym półmroku przedświtu, wystrojona, umalowana i wyperfumowana, trzymasz w ręku swoje okulary, swoje papierosy, na ramieniu torbę z laptopem, matę do ćwiczenia jogi, a w papierowej torbie pudełko z dietetycznym śniadaniem. Współczesna Diana, pół dziewica, pół nierządnica, prężysz się, przygotowana do walki z następnym dniem, otoczona sforą przedmiotów, pierzchających przed tobą w ciemność, jak zdziczałe koty...
A wśród nich jest jedno surowe, ciemne i gwałtowne serce, które przygląda ci się z fascynacją i obawą; współczesny Akteon, przyczajony w pościeli wciąż pachnącej seksem...
Odejdź, droga przyjaciółko, odejdź, wyjdź ode mnie, wyjdź poza siebie. Idź w podróż, do światła wiedzy, elokwencji i zaszczytów – a być może, idąc wciąż przed siebie, znów tutaj
trafisz, w popielaty półmrok poezji.

* * *

Brak komentarzy: