środa, 6 maja 2015

Splot słoneczny

Splot słoneczny

W nocy usłyszeliśmy szum. Żona wstała w ciemności i zaczęła sprawdzać sprzęty domowe, kaloryfer, komputer, przedłużacz. Szum jednak nie mijał. Wytężyliśmy słuch. Szum wciąż narastał w ciemności, zaraz tutaj, blisko ucha. Jednak nie mogliśmy zlokalizować źródła. Taki sam szum słyszę nieustannie w lewym uchu, które ogłuchło kilka lat temu. Mówią mi, że to jest szum krwi w moich żyłach.
Jednak tamtej nocy zrozumiałem. To jest szum, z jakim ulatuje nasza młodość; wszystkie minione chwile wolności. Wszystkie młodzieńcze marzenia. To jest szum czasu, fantazji i pragnień, ulatniających się przez liczne otwory w naszym ciele i życiu.
Ulatują podróże na wschód, włóczenie się po piaszczystych bezdrożach aż do zapomnienia własnego imienia, ulatują barwne, błyskotliwe i drapieżne komuny skłotersów, ulatuje nierealny widok z okna kamiennej wieży, ulatują rozkołysane cienie palm na Karaibach, rozgwieżdżone niebo ponad ośnieżonym szczytem podczas mroźnego zmierzchu. Ulatują wybory, odrzucenia i zagubienia, niemożliwe sny, popołudnia na zielonych wyżynach.
Ten szum przywołał do mnie niepokojącą myśl. Nabrałem wrażenia, że ktoś inny żyje moim prawdziwym życiem. Ja sam jestem zapomnianą odnogą rzeczywistości, ugrzęzłem w niespełnionym śnie. Znajduję się w jakimś rodzaju bezkrwistego, pozbawionego światła czyśćca. Moje prawdziwe życie dokonuje się gdzieś indziej, w alternatywnym wszechświecie, ktoś inny je ujeżdża, a ja pozostaje tutaj uśpiony jak w kokonie. Gdzieś indziej jest jakiś inny ja, który przeżywa to, o czym ja tylko śnię. To tamten podróżuje, pisze poczytne książki, bogaci się, ma wielu przyjaciół, wiele kochanek, tworzy wspaniałe dzieła sztuki, jest błyskotliwy, pomaga ludzkości, ratuje naturę, jest pełen pokory wobec innych. A ja jestem tylko zapasową kopią tamtego.
A może jest inaczej? Może tamten śni o mnie? Może śni o życiu utajonym, życiu pełnym subtelnych emocji, miłości i duchowych uniesień? Może myśli o wolności egzystencjalnej, opartej na rezygnacji, harmonii i zrozumieniu? Może marzy o dziecku i wspaniałej żonie? Może chce mieć swoją małą enklawę na którymś piętrze zabiedzonego bloku mieszkalnego, małe mieszkanie, które mógłby dzielić z dwoma kotami, ukochaną żoną i dzieckiem? Może tamten wysysa moją skromną radość, entuzjazm słonecznych poranków, jogę podróży autobusowych, spokój mojego domu, ciepło moich bliskich? Może kradnie zadowolenie z delikatnych drobiazgów?
Ten ruch do przodu jest ruchem do tyłu. A może ruch do tyłu odbywa się w obrębie ruchu do przodu? Chociaż kierunek ruchu jest nieważny. Nasze życie jest tak jałowe, że gdyby zmienić kierunek, nic by się nie zmieniło. Wstajemy czy kładziemy się, jedziemy tam czy z powrotem, wkładamy czy wyjmujemy, efekt jest ten sam. Starość czy młodość, odwrotność tego samego bezcelowego ruchu, wokół tchawicy pustki.
Wciąż słychać ten biały szum.

Słoneczny promień między mną a niebem. Leżę w swoim łóżku, a pierwsze promienie słońca napływają do moich oczu. Daleko znad dachów, ze wschodu, tam, gdzie zbiegają się linie perspektywy. Promień słońca trafia prosto w mój splot słoneczny.
Wyśniłem siebie, wybrałem sobie ten dzień spośród skłębionego splotu zdarzeń i wrażeń, w których obracałem się jak w ciężkiej, pofałdowanej chmurze. Nastał konkretny dzień, mam określone imię, przede mną jasny cel, pojawiają się realne obawy, wyraźne pragnienia i oczekiwania. Uniwersalne ubrania, komunikacja masowa, paczkowana żywność, rytmiczne sploty rzeczy. Wszyscy podążamy tam, gdzie już byliśmy.
A po kilkunastu minutach już chcemy wrócić. Tam wcale nie ma tego, czego oczekiwaliśmy. Poza tym jest znacznie drożej, niż myśleliśmy, a większość atrakcji pozostaje niedostępna. Koła poruszają się znacznie ciężej, niż się spodziewaliśmy. Tarcie i opór szorstkich powierzchni sprawia nam coraz więcej trudności. Nic już nie jest proste. Wracajmy. Ale nie możemy wrócić przed upływem terminu.
Siedzę więc do wyznaczonej pory, choć nikt mnie nie nadzoruje. Czuję się jak zaklęty bohater archaicznej baśni. Czasem cały budynek wygląda jak wymarły. A świat wokół całkowicie przestaje istnieć. Kiedy wyjdę na korytarz, po dwóch stronach znajduje się dwoje drzwi do dwóch pokojów, za nimi siedzą dwie czarownice, wzbraniając wstępu dalej. Korytarz prowadzi do skarbca albo magazynu, do którego wcale nie chcę wchodzić ani nawet zaglądać. Czasem więc wcale nie wyglądam ze swojego pokoju.
Ale do tego dołu trafiają promienie światła. Trafiają prosto w mój splot słoneczny, padają na moje palce. Przyglądam im się w jaskrawym świetle, jakby ktoś przewiązał je białą wstęgą. Oddalają się ode mnie, moja głowa pozostaje w cieniu, moje palce żyją własnym życiem w jasnym świetle. Tworzę wirtualne widma, organizuję chwilowe systemy, informuję i archiwizuję, spisuję i numeruję.
W kręgu nade mną zbierają się ołowiane sylwetki autorytetów o usztywnionych karkach. Spoglądają na mnie, potem zerkają na siebie. Mówią półsłówkami. Kontrolują mnie, choć wydają się nawet mnie nie zauważać. Nieznacznie obracając głowami, grają ze sobą w dziwną grę niedomówień i pozorów.
Ten pośledni pracownik wciąż tu jest, choć już prawie o nim zapomnieli. Muszą znaleźć dla niego jakieś zajęcie, żeby wykazać wzrost w sprawozdaniach. Choć wiedzą, że utknął tutaj, w tym płytkim dole, który szybko wzbiera wodą gruntową. A on, niespełniony wizjoner, próbuje wybrać tę wodę śmiesznym, złożonym na troje, prostokątnym kartonikiem. Czasem żal na niego patrzeć.
Pod koniec dnia zapada cisza. Wraz z nią spływa tutaj promień słońca cienki jak włos, który wciąż jednak przynosi wytchnienie.
Wieczorem jestem znów wypełniony marzeniami i snami. Tamten teraz zapewne budzi się, promień trafia w jego splot słoneczny.
Kładę się w ciemności i znowu słychać ten szum. Biały szum życia.

* * *

Brak komentarzy: