poniedziałek, 1 czerwca 2015

Hotel nad urwiskiem

Hotel nad urwiskiem

Dotarli na miejsce późnym popołudniem. Musieli przedzierać się przez korki na drogach wyjazdowych ze stolicy. Pobłądzili w nieznanej okolicy, zgubili drogę mimo GPS-a. Za pierwszym razem trafili do innej posesji. Dopiero stamtąd skierowano ich we właściwe miejsce. Przybyli wyczerpani. Na szczęście hotel wyglądał na nowoczesny, kojarzył im się z podobnym zajazdem, widzianym za granicą. Świetna lokalizacja na spędzenie przedłużonego weekendu.
Hotel spełnił ich oczekiwania. Był komfortowy. Pachniał luksusem i nowością. Dyskretnie podświetlone, gładkie powierzchnie nachodziły na siebie w modernistycznej kompozycji architektonicznej. Hotel miał dwa parkingi, w tym jeden podziemny, dwa wejścia, od frontu i od zaplecza oraz dwa skrzydła połączone holem, na kształt litery „H”. Na początku Ania z Jarkiem mieli pewne problemy z rezerwacją, bo recepcjonistka pomyliła ich nazwiska i nie mogła znaleźć odpowiedniego zamówienia. Potem wsiedli do nieodpowiedniej windy, dostali się na właściwe piętro, jednak w innym korytarzu. Musieli zejść na dół po schodach, żeby znaleźć się w swoim skrzydle. Pokoje miały te same numery, odróżnione literą A lub B. Narzekali przez chwilę na niezbyt jasny system informacyjny.
Z ulgą zamknęli za sobą drzwi pokoju. Jarek chciał tylko napić się i oglądać kanały sportowe na kablówce.  Jednak Ania zamierzała włożyć dres i biegać po lesie. Klimatyzacja, wykładziny, telewizja kablowa i oświetlenie ambientowe dawały im poczucie dyskretnej elegancji. W tym otoczeniu poczuli satysfakcję i ukojenie. Widok przez okno nie oferował zbyt wiele, widać było zaplecze drugiego skrzydła, a ponad nim korony drzew. Okno przepuszczało trochę szarego, dziennego blasku, który rozpraszał jasne, chłodne światło kinkietów. Na całe popołudnie pogrążyli się w pozaczasowej, niezmiennej atmosferze zapewnianej przez stałą temperaturę i wilgotność klimatyzacji, stonowaną barwę ścian i puszyste, ciemne wykładziny. Wpatrywali się w ekran, pokazujący ze ściszonym dźwiękiem, wiadomości sportowe z całego świata. Na korytarzu gładka, ceramiczna okładzina ścian przypominała głębokie, czarne lustra.
Po zmroku wyszli na zewnątrz, do hotelowego parku. Niskie lampki ukazywały kręte alejki pomiędzy wiekowymi drzewami. Jednak nie zobaczyli wszystkich atrakcji reklamowanych na stronie internetowej hotelu. Między pniami majaczyło ogrodzenie. Wysoko nad nimi szumiał wiatr i targał koronami drzew. Doszli do wschodniego skraju posesji, a potem podążali wzdłuż ogrodzenia, które oddalało się od hotelu na kształt rogu niewiadomej figury geometrycznej. Najdalszy punkt był nieosiągalny. W pewnym momencie ogrodzenie ginęło w kolczastych, nieprzebytych zaroślach. Stara, od dawna nieużywana furtka, zapadła się wraz z częścią parkanu. Skraj posiadłości urywał się nad stromym urwiskiem ponad brzegiem rzeki. Niedawno najwidoczniej oberwała się tam pryzma ziemi, osunięta gleba leżała na dnie rowu, ukazując korzenie drzew, które runęły w dół. Tej części posesji jeszcze nie wykończono. Wrócili do swojego pokoju.

Śniadanie podano w formie szwedzkiego bufetu, niklowane tace i pojemniki oferowały jajka sadzone i parówki, na półmiskach rozłożono sery i wędliny. Kilku zaspanych gości snuło się w dresach po rozjaśnionej, pustawej sali. Podczas śniadania przysiadła się do nich pewna para, choć wokół były wolne stoliki. Przedstawili się. Co dziwne, mieli podobnie brzmiące imiona. Roześmieli się, ukrywając konsternację.
Rozmawiali w trakcie jedzenia. Okazało się, że wiele ich łączy. Tamtej parze hotel również przypominał podobny resort, widziany w trakcie zagranicznych wojaży. W naturalny sposób rozmowa zeszła na podróżowanie. Okazało się, że bywali w tych samych miejscach. Lubili podróże do Maroka i Tunezji. Pracowali na podobnych stanowiskach w konkurencyjnych firmach. W tym samym czasie przyjechali do stolicy, w tym samym czasie ukończyli studia, wzięli kredyt i kupili mieszkania u dewelopera. Jedni na wschodnim, drudzy na zachodnim krańcu miasta. Śmieli się z tych podobieństw.
Kiedy wrócili do pokoju, pojawiły się wątpliwości i niepokój. Ania była wściekła bez wyraźnego powodu. Ich dobre samopoczucie prysło. Pod byle pretekstem wszczęli kłótnię. Ania zaczęła spierać się z Jarkiem. Gdzie chcą jechać na wakacje? Czy na pewno warto tam jechać? Czy ostatnio obrali dobry kierunek? Czy Jarek powinien tyle zapłacić za swój dyplom? A to mieszkanie, które kupili na kredyt? Czy to była najlepsza lokalizacja? Ostatecznie spędzili to popołudnie osobno.
Ania poszła na siłownię, zaczęła biegać na bieżni automatycznej. Jej postać odbijała się w wielkiej szybie zajmującej jedną ścianę pomieszczenia. Jasne odbicie jej biegnącej sylwetki jawiło się na tle drzew ciemniejącego parku. Nagle za nią pojawiła się bardzo podobna figura kobiety, która naśladowała jej ruchy. Obie unosiły się w powietrzu, odcinały się od głębi widoku za oknem. Powtarzały swoje ruchy, odbicia odbić, odcinając się wyraźnie od ciemnego tła. Obejrzała się, jednak inne bieżnie były puste. Zatrzymała się. Spojrzała na swoje buty. To były oryginały czy podróbki? Teraz Ania nie była już tego pewna. Nie lubiła starych rzeczy, źle jej się kojarzyły. Nie lubiła również masowej produkcji, fatalnie się czuła w rzeczach z sieciówek. Teraz jej buty niemal paliły ją w stopy. Wróciła do pokoju. Rozdrażniona poszła pod prysznic. W łazience przy lustrze Ania znalazła nową zmarszczkę na swojej twarzy. Ten nowy krem  najwyraźniej nie pomagał.
Jarek wyszedł, zostawił ją samą w pokoju. Poszedł na basen. Chciał się odstresować. Niedawno zmienił pracę, nadal nie był pewny swoich nowych kolegów, dlatego też nawiązywał kontakty, jakby szukał zaplecza przyjaznych sobie ludzi. Teraz jednak pragnął zostać sam. Na szczęście basen, oświetlony ekstrawaganckim, tęczowym światłem, był pusty. Jarek wskoczył do wody. Między jednym a drugim wymachem ramion wydało mu się, że widzi parę wchodzącą do sauny w białych hotelowych szlafrokach. Nie chciał ich podglądać, więc natychmiast zmienił kierunek pływania. Jednak mimowolnie zaczął się zastanawiać. Kim byli? Skąd oni się tutaj wzięli? Czym się wyróżniali? Dokąd teraz mają pojechać? Czy powinien był wtedy tyle zapłacić? Dlaczego tutaj przyjechali? Co zrobią po powrocie do domu? Pływał rozkojarzony, wciąż słysząc czyjeś głosy w pomieszczeniu obok sauny.

Tamta para pojawiła się w sali jadalnej dopiero na kolację. Jarek z Anią nie mieli wyboru. Tym razem oni musieli się przysiąść. Tamci zaproponowali wspólny wieczór. Najpierw zapraszali na małą popijawę do swojego pokoju. Potem jednak zmienili zdanie, wpadli na lepszy pomysł, zanim Ania z Jarkiem zdążyli coś zaproponować. W odległym kącie parku, niemal już nad urwiskiem, znajdowało się palenisko do zorganizowania bezpiecznego ogniska. Nie wiadomo, jak tamtej parze udało się wyprosić zgodę. Ania z Jarkiem nigdy by się na to nie zdobyli.
Przyszli po nich. Przynieśli ze sobą alkohol. Włączyli muzykę ze smartphona. Okazało się że tamci mają coś do palenia. Wypalili skręta, wrócili na górę z powrotem pić. Nieco już wstawieni poszli rozpalić ognisko. Udało im się ułożyć stos, wypełnić suchymi patykami i podpalić od kawałka papieru. Wkrótce przed nimi falowała jasnożółta piramida ciepła i światła. Jak zwykle ogień wprowadzał w hipnotyczny nastrój. Pili coraz więcej, jednak stawali się w dziwny, szalony sposób coraz bardziej trzeźwi.
Płonące iskierki unosiły się, wirowały i znikały w ciemności. Powietrze pulsowało od gorąca, czuło się magnetyzujące napięcie wokół ogniska. Przestrzeń zgęstniała i zagięła się do wewnątrz, jak splątane wymiary. Nagle nad ogniskiem wyłoniła się z ciemności czarna dziura, płynne, czarne lustro otchłani. Głębia, w którą zapragnęli wskoczyć.
Nie wiadomo, kto poddał ten pomysł. Stali po dwóch stronach ogniska, patrząc na siebie ponad pulsującym żarem, przez ciemną, rozgrzaną przestrzeń. Zaczęli przeskakiwać przez ognisko. Z obydwu stron, niemal wpadali na siebie. Ponad ogniskiem mroczniało gęste, niemal płynne powietrze. Alkohol osłabiał doznania. Czy w ognisku zapłonęło słońce? Czy stopili się nad ogniskiem? Czy przeszli na drugą stronę lustra? Nic już nie było pewne, a wzrok prześlizgiwał się po gładkiej powierzchni komfortu, beznamiętnie rejestrując szeregi bezosobowych imitacji niepraktycznych przedmiotów.
Co potem się działo? Nikt nie był pewien. Jarkowi wydawało się, że szybował ponad drzewami. Był ogromny. Nie miał granic. Zniknął. Zostało tylko oko, ale oko patrzyło ze wszystkich stron, było wszędzie. Nie było jednego punktu. Zaglądał do wnętrza kuli, która była światem. A może świat był w jego wnętrzu? Nie znał tych uczuć. Nie był pewien, jak je opisać. Nie chciał o nich myśleć. Chciał uciec, wycofać się.
Z ogniska wracali zdezorientowani. Czuli się obco i dziwnie. Nie poznawali siebie nawzajem. A co się stało z tamtymi? Ulotnili się? Potem nigdzie ich już nie widzieli.

Obudzili się w innym miejscu. Obudzili się w nieswoim pokoju. Nie mogli znaleźć swoich rzeczy. W końcu założyli nie swoje ubrania. W szafie znaleźli obce walizki. Nigdy nie czuli się tak komfortowo i obco jednocześnie. Ten pokój był większy i droższy, a na ubraniach widniały metki najlepszych marek odzieżowych. Zdezorientowani, skonsternowani zeszli na dół, do recepcji. Należności zostały wcześniej uregulowane, teraz wystarczyło odebrać rachunki. Jednak na drukach nie mogli rozpoznać swoich nazwisk. Kim byli tamci ludzie? Co się z nimi stało? Idąc na sztywnych nogach, wciąż jednak usatysfakcjonowani pobytem w hotelu, udali się na parking. Poszukali wozu. Mieli kluczyki do znacznie lepszego samochodu, niż ich poprzedni wóz. Wsiedli do nieznanego auta, opanowując drżenie rąk odpalili silnik. GPS prowadził ich z powrotem do domu. Nawet nie obejrzeli się na hotel nad urwiskiem.
Jednak prawdziwe zaskoczenie czekało ich na miejscu. GPS zaprowadził ich pod całkiem obce mieszkania. To była znacznie lepsza dzielnica, apartamentowiec, o jakim dawniej mogli tylko marzyć. Wciąż zdezorientowani i sztywni, weszli na górę. Mieszkanie było większe i lepiej urządzone, niż ich dawne lokum. Niepewnie rozeszli się do osobnych sypialni. Nie mogli na siebie patrzeć, ponieważ nie rozpoznawali siebie nawzajem. Czuli onieśmielenie wobec siebie, byli dla siebie tacy tajemniczy i wyniośli. Następnego dnia obydwoje szybko poszli do pracy, unikając bliskiego kontaktu.
Uczucie obcości nie opuszczało ich jeszcze długo po powrocie z weekendu w hotelu. Żyli siłą rozpędu. Wstawali, szli do pracy. Wykonywali swoje obowiązki. Mieli swoje rozrywki. Wracali do domu.  Ich życie stało się bardziej komfortowe. Jednak czasem przystawali i dyskretnie przyglądali się swoim dłoniom, swoim odbiciom w lustrze, w szybach. Kim byli? Czy to wciąż byli oni? Czy stali się kimś innym? Nie poznawali się. Nie znali siebie nawzajem. Nie mogli patrzeć sobie w swoje obce oczy. Widzieli w nich siebie jako innych. Odczuwali paniczny zawrót głowy podczas patrzenia sobie w oczy, na usta.
Siadywali w salonie swojego nowego, lepszego domu. Nie śmieli nawet się ruszyć. Wszystko było obleczone grubym konturem cienia, jakby przykrywało prawdziwą istotę rzeczy, niewidoczną, ukrytą w głębi, w przestrzeni negatywnej ich istnienia. Jaskrawe, zimne światło LED oddzielało, izolowało przedmioty i osoby. Wszystko było gładkie i błyszczące, niczym pokryte folią ochronną. Oni sami czuli się jak nowe produkty, których nie wyjęto jeszcze z opakowania. Byli nowi i obcy zarazem. Obiecywali sobie pojechać jeszcze do tamtego hotelu nad urwiskiem w najbliższy wolny weekend.
Nigdy nikomu nie przyznali się do tej przygody.

* * *

Brak komentarzy: