sobota, 20 czerwca 2015

Zakamarki kosmosu


Zakamarki kosmosu

Uznacie mnie za szaleńca, ale muszę o tym napisać. Być może moje słowa nie wyjdą poza ten pokój. A może trafią do milionów ludzi? Tak czy inaczej, dla mnie jest to jedyny sposób komunikacji ze światem. Odkąd walczę z otyłością, nie wychodzę już tak często. Poruszam się na wózku inwalidzkim. Obserwuję najbliższe otoczenie. Przyglądam się sąsiadom z bloku naprzeciwko. I mówię wam, żaden nie jest normalny! 
Całymi dniami wpatruję się w okna mieszkań. Na klatce schodowej ktoś przemknął z twarzą ukrytą pod kapturem bluzy. Piętro wyżej czworo ludzi pali papierosy, rozmawiając z przejęciem. Rozchodzą się i wchodzą do różnych lokalów, jakby należeli do jakiejś wspólnoty. A może to rodzinny klan albo gang, który opanował całe piętro? Albo ta para, która przy oknie trzyma wieszak pełen gotowych strojów, jak w teatralnej garderobie. Ukrywają się? Planują jakieś przestępstwo? Na ich parapet wychodzi kot o ciemnobrązowej sierści, z czarnymi łapami i pyskiem. Wygląda jak negatyw zwierzęcia. Wiele okien jest szczelnie przesłoniętych roletami. W pewnym mieszkaniu jeden pokój jest stale zasłonięty i oświetlony sztucznym światłem. Kręcą filmy porno? Pracują nielegalnie? Całe dnie potrafię spędzać na dociekaniach.
Jednak najbardziej zaintrygowały mnie brudne okna na piątym piętrze. Trudno powiedzieć dlaczego, ale mieszkanie budziło wiele domysłów. W nocy widać było jedynie przytłumione, rozproszone światło i niewyraźne kształty wystające spoza wypłowiałych firanek, jakieś duże, masywne walce stojące pod oknem. Lokal wyglądał na skład przedmiotów albo nielegalną hodowlę czegoś, co nie potrzebowało zbyt wiele słońca. A może była to melina gangsterów? Kryjówka jakiegoś hackera?
Wkrótce wypatrzyłem lokatora tego mieszkania. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak każdy stary, bezrobotny, samotny mężczyzna. Zielonożółty na twarzy, z fioletowymi palcami, miał pożółkłą, wiotką skórę, co dawało mu wygląd zasuszonego trupa. Zaintrygował mnie jego sposób zachowania. Poruszał się, jakby dopiero wracał do zdrowia po udarze mózgu. Czasem zachowywał się tak, jakby nie rozumiał ludzkich zachowań i zwyczajów. Jakby imitował ludzkie czynności. Całymi dniami zbierał puste opakowania i stare gazety. Nosił po kilka butelek w zwinnych, długich palcach, a gazetami przykrywał sobie twarz. Budziło to pewien niepokój, kiedy chodził tak na oślep po okolicy. Jednak dopiero po pewnym czasie domyśliłem się, że coś było z nim nie w porządku. Mężczyzna miał problem z zarostem. Jego włosy wychodziły ze skóry, opadały wzdłuż ubrania na ziemię, gdzie wiły się jak obcięte ogony jaszczurek albo ślepe robaki. A on wyłapywał je i wkładał sobie do ust. Połykał całe garście. Było to tak ohydne, aż fascynujące.
Ten dziwny człowiek kłócił się z dozorczynią ze swojego bloku. Raz widziałem, jak wygoniła go ze śmietnika. Najwyraźniej wygrzebywał śmieci z kontenerów. Innym razem nie chciała wpuścić go do budynku z ogromną stertą ubrań na starym wózku dziecinnym. Czemu ten osobnik znosił tę starą, podartą odzież? Odór na jego piętrze musiał być nie do wytrzymania. Dozorczyni goniła go z głośnymi krzykami i wymachiwaniem ramion, a on uciekał chyłkiem, starając się naśladować jej ruchy i odgłosy. Co tylko bardziej ją irytowało. Ale we mnie obudziło zaciekawienie tym indywiduum, wyglądającym na nieudolną imitację człowieka. Mimo awantur z dozorczynią nadal chyłkiem znosił puste butelki, gazety, stare ubrania.

Aż pewnego dnia mężczyzna zniknął. Co dziwne, w tym samym czasie, znikła również dozorczyni. Nikt jej nie widział przez kilka dni. Tymczasem w oknach mieszkania widać było wyraźnie pulsujące, fioletowe światło. Zza okien bił jednostajny, bladofioletowy blask, który stawał się niewidoczny w świetle dziennym. Po kilku dniach zjawili się policjanci. Zaczęli wypytywać o dozorczynię. Kiedy to usłyszałem, najszybciej jak mogłem, wytoczyłem się z mieszkania i zajechałem pod klatkę bloku naprzeciw. Policjanci cofnęli się na mój widok. Przedstawiłem się jako zatroskany i zaniepokojony sąsiad, po czym opowiedziałem całą historię. Razem z policją weszliśmy na górę, pod drzwi lokalu tajemniczego indywiduum.
Wokół mieszkania unosił się potworny fetor. Jednak drzwi nie były zamknięte. Dostaliśmy się do środka. Widok wnętrza był odrażający. Na ścianach rozwieszone zostały barwne symbole i wykresy, które przypominały dawne mapy sfer niebieskich albo ezoteryczne schematy świata duchowego. Ponadto w dużym pokoju rozpięta była dziwaczna pajęczyna. Liny i nitki zaplecione ze starych, podartych ubrań rozchodziły się promieniście w różne strony mieszkania. Trąciłem jedną z nich, nie czuć było sprężystości, była raczej jak obumarła trzcina albo uschła gałąź. Jednak w jej drżeniu wyczuwało się niezwykłą moc, wzbudzała rezonans o niezwykle wysokiej częstotliwości, subtelnej i wysokiej, przekraczającej ludzkie zmysły. Czułem, że ta nić, ta struna sięga gdzieś daleko i głęboko, aż poza znane nam wymiary przestrzeni.
Tam, gdzie zbiegały się nici tej pajęczyny, w dużym pokoju, znajdowało się źródło pulsującego, lekko fioletowego światła. Hipnotyczny, fluorescencyjny blask emanował wprost z powietrza, jakby lśnienie wypływało spoza dwóch pionowych, niewidocznych linii, wznoszących się jak słupy pośrodku pokoju. Jednak niewidoczne przeszkody nie były słupami, ale raczej krawędziami, a mglista poświata wypływała spoza nich. Przyćmiona, zadymiona jasność promieniowała spoza fałd przestrzeni, jakby płaszczyzny rozstąpiły się i ciemne światło wyciekało ze szczeliny pomiędzy wymiarami. Przeszliśmy do drugiego pomieszczenia. W małym pokoju leżały zmasakrowane zwłoki dozorczyni. Ktoś wyciął jej żywotne organy. Nici i liny pajęczyny były unurzane we krwi dozorczyni, jej ciało oplecione, jak owad w pajęczej sieci.
W małym pokoju ukrywał się tamten lokator. Pochylał się nad trupem dozorczyni. „Stój pan!” wrzasnął policjant. Osobnik spojrzał na nas. Jego oczy były krwistoczerwone i przerażająco puste, pozbawione źrenic. To krwawe, puste spojrzenie sparaliżowało nas. W tym czasie indywiduum zdołało dziwnym, posuwistym ruchem przemknąć między nami i zaczęło wciskać się między fale ciemnego światła wypływające ze środka pajęczyny. Wdzierał się między niewidzialne fałdy wymiarów, wymachując bezładnie rękami i nogami, jak wielkie niemowlę. Sapał i piszczał, ohydnym, nieludzkim głosem, jak gotowane skorupiaki. Z uporem wciskał się między nachodzące na siebie płaszczyzny cienia, w panicznym wysiłku, jak zwierzę, które szamocząc się, próbuje uciec z potrzasku. W końcu wsunął dolną połowę swojego ciała, a za nim wciągnął głowę. Wtedy cała sylwetka zniknęła, a  przytłumione światło przestało pulsować, zbladło i wsiąkło z powrotem w przestrzeń, jakby zassała je próżnia. Fałdy przestrzeni wyrównały się, jak zamykające się drzwi.
Rozmyślałem o tym wydarzeniu całymi dniami. Doszedłem do zadziwiających wniosków. Przybysz nie był jakimś super-inteligentnym wysłannikiem obcej cywilizacji. To był po prostu kosmiczny pasożyt, który zagnieździł się w zagłębieniu pomiędzy osobliwymi wymiarami kosmosu. Musiał męczyć się bardziej niż my. Szamotał się, jak zwierzę uwięzione w sidłach. Nie sądzę, aby przewyższał nas inteligencją. Kierowała nim raczej zwierzęca intuicja. Jakieś nieznane organy umożliwiały mu przemieszczanie się pomiędzy wymiarami kosmosu.
Po co to robił? Czy kosmita-insekt leciał niczym ćma do światła? A może odwrotnie, jak nietoperz uciekał do ciemności, wciskał się z powrotem w zakamarki ciemnych wymiarów kosmosu? Czym jest światło? A czym jest ciemność? Kosmiczny robak wysysał ciemność z dozorczyni, aby napełnić nią swoją sieć? Wysysał z dozorczyni całą złość i gniew? Spijał złe emocje tej kobiety? A potem wcisnął się w jakąś szparę w przestrzeni i uciekł do swoich wymiarów, do swojego ciemnego kosmosu. Czy to znaczy, że gdzieś w zakamarkach wymiarów jest mroczny negatyw naszego kosmosu?

* * *

Brak komentarzy: