środa, 13 stycznia 2016

10. Zmierzch nad morzem


10. Zmierzch nad morzem

Jadąc wspólnie na jednym motocyklu dotarli w końcu nad morze. Od pewnego czasu krajobraz zapowiadał wybrzeże. Wzdłuż drogi widzieli niskie, pastelowe domki pośród miękkich, piaszczystych wydm, czuli ukłucia słonego wiatru, słyszeli wibrujące dźwięki steel bandu z oddali, a nad głowami rozpościerała się gigantyczna błękitna soczewka bezchmurnego nieba.
Późnym popołudniem dotarli do nadmorskiej miejscowości. Zostawili motor na klepisku otoczonym sznurem. Ruszyli ulicą ciągnącą się pomiędzy dwoma murami z pustaków, które przesłaniały kolczaste, brudne krzaki, wraki samochodów i zatarte polityczne murale. Szli zmęczeni i milczący, niedawne wydarzenia ciążyły na nich nieznośnie. Każdy pogrążony był w swoich myślach.
Z głowami zwieszonymi ku ziemi, nieświadomie przekroczyli żółty znacznik końca drogi. Ledwie zauważyli, kiedy wypłowiały, popękany asfalt zniknął pod brudnym piaskiem. Usłyszeli szum wiatru. Unieśli głowy. Znaleźli się nad morzem. Zastali brudne, puste plaże i zrujnowane, opuszczone domostwa, które niszczały powoli pod naporem wiatru i wody. Kolorowe kostki, które rozpadały się pośród piasku. Palmy spalone słońcem, odrapane ściany, domy z pustaków i blachy falistej, otoczone niskimi murami. Bezdomne psy, potłuczone szkło, zwiędłe liście, deski, odór moczu, kłujący, słony zapach morza.
– To koniec świata – powiedziała Matka.
– Przeciwnie, to dopiero początek – zaprzeczył Ojciec.
„Czy oni nigdy nie dorosną?” pomyślał Dzieciak.
Wzdłuż plaży ciągnęły się rzędy opuszczonych, zrujnowanych domostw i posad. Pastelowe, odrapane elewacje, zawalone stropy, wykafelkowane podłogi zasypane szkłem, resztkami ryb, wyschniętym kałem. Zburzone ściany obnażały fragmenty dawnego życia, nieczytelne albo niezrozumiałe napisy, stare reklamy, wulgarne graffiti, jakieś enigmatyczne hasła i symbole. Ręcznie napisane sentencje – „Nie jest miarą zdrowia być dobrze przystosowanym do chorego społeczeństwa. Krishnamurti”; „Piękno rzeczy śmiertelnych mija, lecz nie piękno sztuki. Da Vinci” – wyglądały absurdalnie w tym otoczeniu.
W kącie jednej z ruin kryły się trzy postacie. Dwie małe dziewczynki i jedna starsza kobieta okrywały się podartym śpiworem. Patrzyły na nich z wrogością przemieszaną z lękiem.
Drewniany płot, dalej niski mur pokryty tłuczonym szkłem, za nim reflektor i wieża strażnicza. Kraby na piasku, ryby wyrzucone na brzeg. Niebo nad nimi ciemniało w ciężkich barwach granatu, różu, oranżu. Zapadał zmierzch.
Szli dalej wzdłuż brzegu morza.

Koniec

* * *

Brak komentarzy: