czwartek, 23 października 2008

Frutti di Mare "Frutti di Mare" Open Sources 2008


Debiutancka płyta składu muzyków, znanych wcześniej z takich projektów, jak diszobabaa, czy Lao Che, jest tak odświeżająca, jak powiew morskiej bryzy, dochodzącej gdzieś znad plaży dla surferów. Wreszcie ktoś zebrał się i przewietrzył zatęchłe studia muzyczne naszych nadętych "artystów rocka". Przypomina mi się zawołanie Williama S. Burroughsa, podchwycone przez Meat Beat Manifesto: "Storm the Reality Studio!".
Płyta jest jednorodna w swoim nastroju, choć zarazem tak różnorodna stylistycznie. Pełna abstrakcyjnego humoru i spontanicznej krytyki społecznej na wesoło, jednocześnie odwołuje się do najlepszych tradycji rozbijania stereotypów muzyki popularnej. Takie numery jak "Aligator" czy "Toilet Song" pobrzmiewają inteligentną kpiną z rocka w stylu Talking Heads, a kawałki "Pussylicker", albo "Beta" przypominają najlepsze produkcje the Stooges. A jednocześnie obok nich pojawia się przebojowy numer "Praca za szejset", którego pozazdrościć mógłby im Maciej Maleńczuk.
FdM żonglują konwencjami rock'n'rolla ze swobodą Franka Zappy, a jednak unikają cynizmu, w jaki zwykle popadają parodyści. W porównaniu z nimi Dick4Dick to nadęte ponuraki. Muzyka FdM jest żywiołowa jak jazda kolejką górską i perfekcyjna jak akrobacje na trapezie. A jej słuchanie to czysta przyjemność.
Mimochodem płyta FdM przypomina o najstarszej zasadzie magyji: Śmiech jest Boski!

* * *

Frutti di Mare "Frutti di Mare" Open Sources 2008


1. Disco Cowboy
2. Aligator
3. Praca za szejset
4. Toilet Song
5. Frutti di Mare
6. Hey Jimmy
7. Children
8. Beta
9. Frut
10. Pussylicker
11. Intro

http://www.myspace.com/fruttiband

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Recenzja super, tylko Frut powinien być między Beta a Pussylicker. Pozdrowiska :)

eRefeN pisze...

"tracklisting" spisywalem z MySpace. Widac jakis chochlik charchnął. A teraz lepiej?

Anonimowy pisze...

Owej kpiny w tekstach nie nazwałabym inteligentną, lecz może trochę infantylną?
Uważam, iż zespół ten wymknął się spod kontroli czterech ścian i wszedł do studia. Robią muzykę dla zabawy, tak mi się wydaje, i bardzo dobrze, ale mojego błogosławieństwa na dalszą tułaczkę po świecie muzycznym nie mają, lecz to żadna przeszkoda ;).
Płytę kupiłam, owszem, lecz osobiście nie mam ochoty do niej wracać. Wysłuchałam, odłożyłam na półkę i kurz się zbiera.
Pozostaję wierna ich zaprzyjaźnionemu zespołowi Lao Che, w których to właśnie wykonaniu ironię i uniwersalizm ubóstwiam.